Nick:krzaq
Dodano:2007-05-05 10:56:25
Email:klrpz.apkwi@6996@iwkpa.zprlk
Wpis:Muszę zaprotestować. Z dogmatycznego punktu widzenia uważam, że nie można rozpatrywać ścieżki dźwiękowej do filmu w oderwaniu od niego.
A dlaczego? Ano dlatego, że gdyby nie film to taka muzyka prawdopodobnie nigdy by nie powstała w takim a nie innym kształcie. I nie chodzi tylko o poszczególne udźwiękowienia - tylko sui generis.
Tak jak scenariusz nie jest literaturą tylko pewnym półproduktem, który do chwili zmontowania filmu nie ma nawet ostatecznego kształtu (owa ostateczność jest umowna) tak MF nie jest autonomiczna.
Na nic reżyserowi najlepsza nawet muzyka, świetna do słuchania z płyty jeśli zarzyna ona film.
Takie podejście do pracy kompozytora MF jest po prostu nieuczciwe. Skrajnie NIEOBIEKTYWNE - na ile o obiektywności przy ocenianiu walorów estetycznych działalności ludzkiej możemy mówić.
Można recenzując taką muzykę zaznaczyć, że autonomicznie nie jest z pewnych względów atrakcyjna - ale nie można nazwać pracy kompozytora porażką w oderwaniu od filmu do którego tworzył. Tylko w tym kontekście jego praca może być porażką - bowiem to obraz determinuje ją w największym stopniu (co potwierdzają wyjątki Morricone/Leone).
Wszystko co ponad to - czyli - a to porywająca melodia, a to szeroko rozumiane nowatorstwo należy traktować jako bonus, który ma w sobie coś z geniuszu. Bo taki jest właśnie film. Końcowy efekt to suma wszystkich elementów. Czasem o sukcesie filmu może co prawda zadecydować jeden element - jednakowoż częściej jeden tylko - całkowicie go pogrążyć (np. świetny scenariusz, muzyka - źle dobrani aktorzy/ złe aktorstwo/ reżyseria/ montaż/ zdjęcia).
Jeśli chodzi o muzykę to niekiedy może ona spowodować, że film wejdzie na jeszcze wyższy poziom za sprawą tego jednego elementu - takie ścieżki zapamiętuje się jako dotyk geniuszu (vide Bladerunner).
Ponadto sądzę, że taka muzyka jest jednak przede wszystkim wydawana ze względu na ludzi, którzy filmy oglądają. Percepcja muzyki jest uzależniona w sposób diametralny od faktu oglądnięcia filmu i związanych z nim wrażeniami.
To jest właśnie w moim odczuciu przypadek APOCALYPTO. Taka a nie inna muzyka świetnie oddaje ekspresję filmu i jej postrzeganie jest skrajnie zdeterminowane od faktu jego oglądnięcia jak i wrażenia jakie zrobił - właśnie ze względu na jej oszczędność i nie pchanie się na I plan z jakimiś sztandarowymi motywami. No cóż być może taki właśnie los muzyki "dżunglowej" - np. Predator. Może ktoś kiedyś przełamie ten schemat co nie zmienia faktu, że w filmie ta muzyka sprawdziła się wyśmienicie pomagając wbić widza w fotel - bo co by nie mówić taka specyfika filmu, ze robi wrażenie przede wszystkim warstwą wizualną a muzyka pomaga tylko zatopić się w dżungli do końca.
Z tego względu, że film bardzo mi się podobał - równie przyjemna w odbiorze jest dla mnie muzyka z niego, przywodzi bowiem przed oczy atmosferę i klimat z obrazu.
|