Nick:master
Dodano:2004-03-29 22:51:43
Url:www.masterblaster.piwko.pl
Wpis:Czas na kozły
Maj to chyba najbardziej "niecierpliwy" miesiąc, bo koziołki zaczynają się dopiero w połowie, a jeśli pogoda już w kwietniu jest majowa (nieraz tak bywa), to i trudno się dziwić, że gros myśliwych nerwowo nogami przebiera. Ci, co mają do łowisk niedaleko, już się tam kręcą, bo wiadomo - trzeba sprawdzić, jakie szkody zima wyrządziła, a przy okazji hm, hm, popatrzeć, gdzie i jaki koziołek wychodzi. Gorszą sytuację mają ci moi przyjaciele, a i ja sam, których obwody są odległe, bywa, i kilkaset kilometrów od miejsca zamieszkania. Wtedy wyjazd zamienia się w prawdziwą wyprawę z mnóstwem kosztów i kłopotów. Tak cóż ty zrobisz? Ot, pozostaje sztucerek zacny flanelką przecierać i szykować się do wyjazdu ze trzy tygodnie przed terminem polowania, na kalendarz z niecierpliwością zezując.
Polowanie na majowe kozły ma urok niepowtarzalny. Pogoda zwykle cudowna, zieleń młodziutka, gdzie nie spojrzysz - dzień długi, śpiewać się chce po prostu. A jak jeszcze rogaczyka grzecznego napotkasz, na strzał pewny podejdziesz, ocenisz prawidłowo... No właśnie, prawidłowo! Zastanawiam się ostatnio, czemu u licha tyle jest nieprawidłowo pozyskanych wiosną rogaczy. Przecież kozły trzymają się stałych miejsc, wychodzą z dokładnością zegarka, na całkowicie otwarty teren, bo oziminy jeszcze nie wybujały, a i łąki są całkowicie przejrzyste. Słońce zachodzi późno, nic więc nie stoi na przeszkodzie, aby kozła przed strzałem spokojnie i dokładnie ocenić.
Wydaje się, że przyczyny wadliwych odstrzałów, ozdabianych potem przez komisję czerwonymi punktami, są nader proste. Po pierwsze, zmniejszający się niestety - w niektórych obwodach znacznie - z roku na rok stan saren. Przekłada się to na pytanie, które stawia sobie myśliwy jadący opętaną liczbę kilometrów na trzy czy cztery dni (bo tyle udało mu się w pracy wydębić) - "może to jedyna okazja, a i koziołek jakiś tak na oko smutny". Po drugie, brak opanowania - i to nie tylko młodych myśliwych - który każe zapominać o kryteriach odstrzału, skoro kozioł łazi przed lufą na pięćdziesiąt kroków, biednego myśliwego do strzału prowokując. Po trzecie, nieprawidłowa ocena wszystkich cech, które wzięte razem pozwalają stwierdzić, czy ten akurat kozioł to sztuka selekcyjna, czy przyszłościowa. Oczywiście zdarzają się przypadki omyłek - o czym dalej - ale w sytuacjach zupełnie nieprawdopodobnych.
W każdym razie pamiętajcie, młodzi przyjaciele, którzy zostaliście nafaszerowani wiedzą teoretyczną na kursach selekcjonerskich, o pewnych żelaznych regułach, które musicie mieć głęboko zakodowane. To pozwoli wam uniknąć błędów w ocenie wieku, bo ten w połączeniu z formą parostków jest podstawą prawidłowego odstrzału.
Otóż im rogacz jest młodszy, tym wyżej nosi głowę, a jego szyja jest cienka i długa. W miarę przybywania lat szyja staje się bardziej muskularna, grubsza, zatem jakby krótsza. Rogacz w średnim wieku, chodząc spokojnie, nosi głowę wyraźnie niżej, a stary - nisko opuszczoną; szyja jest prawie poziomo. Głowa rogacza młodego jest - patrząc z profilu - długa i wąska. Im kozioł starszy, tym mocniej głowa przypomina krótki, szeroki klin. Sylwetka rogacza w średnim wieku jest krępa i zwarta, w przeciwieństwie do szczupłej sylwetki młodego, osadzonej na nieproporcjonalnie wysokich cewkach, i do starego, który ma wyraźnie widoczne zapadłe boki.
Zakładam, że prawidłowa i nieprawidłowa forma parostków, i to z podziałem na klasy wieku, jest wam doskonale znana. Pamiętajcie jednak, że po długiej, ostrej, śnieżnej zimie nasadzane parostki są z reguły znacznie słabsze, prawie rachityczne, co wcale jednak nie kwalifikuje rogacza jako selekcyjnego. Podobnie po deszczu - ciemne, zmoczone parostki wydają się zupełnie inne niż są w rzeczywistości. Dlatego w ocenie parostków należy zachować daleko posuniętą ostrożność. Na wiosenne kozły zatem niezbędna jest lornetka o dużym zbliżeniu - ja używam lornetki 15x50 z dobrym skutkiem, zaręczam - a i tak omyłki się zdarzają. Posłuchajcie zresztą.
Na pierwszym zaraz wyjściu po przyjeździe do łowiska napotkałem prawie cztery kozły, bo trzy nad polami, a jeden oszczekał mnie na śródleśnej łące i tylko mignął między krzakami. Te trzy to były młode sztuki - dokładnie je obejrzałem - maksymalnie trzecia głowa, ale parostki wcale, wcale. Ciekaw byłem tego szczekającego, bo po głosie sądząc, to była jakaś starsza sztuka. Wieczorem umościłem się nad łączką, między dającymi doskonałą osłonę jałowcami, wygodnie na stołeczku.
Nawet niezbyt długo czekałem, gdy na otwarte z zarośli wysunął się kozioł. Nie widzę jeszcze głowy, bo stoi tyłem, ale już wiem, że to sztuka w kwiecie wieku. No, obróć się! Jest! O święty Hubercie, szydlarz! I to jaki! Tyki wysokie, proste, wybielone, ostre jak igły! Strzelać! Poniosła mnie emocja i strzeliłem z bardzo niewygodnej pozycji, bo siedzącej, z lewą ręką opartą na trzymanym w połowie pastorale i to na ponad sto metrów. Oczywiście lewa dłoń osunęła się na gładkim drzewcu, a rogacz prysnął jak rakieta. Usłyszałem po chwili jego pełne oburzenia naszczekiwanie z głębi lasu.
Urzekł mnie ten kozioł. Chodziłem uparcie w to samo miejsce przez kilka dni, tracąc nadzieję, gdy czwartego dnia, o dobrym już zmierzchu, zobaczyłem ciemną sylwetkę przecinającą łączkę. Jest! To on! Taki kozioł nie tolerowałby innego w swym pobliżu! Strzał ze specjalnie przygotowanej podpory pewny! I... rogacz zwalił się w ogniu, a ja popędziłem, potykając się na nierównościach, do upragnionej zdobyczy. Leżał tam! Leżał trafiony idealnie na komorę trzyletni, dobrze uformowany szóstak. Tak byłem pewny, biorąc pod uwagę okoliczności, że to ten wymarzony szydlarz, że strzeliłem, nie sprawdziwszy przez lornetkę, kto zacz.
Potem było łyso. Nikt nie uwierzył moim zapewnieniom. Komisja bez namysłu wlepiła mi dwa czerwone punkty, które przypominają mi do dziś - rogaczyk wisi na poczesnym miejscu - "dobrze ci tak, skoro byłeś taki pewny". A ile było przy tym wydziwiania... Nie! Takich sukcesów wam nie życzę! Pamiętajcie, grunt to obserwacja!
|