Mieszkaniec Elbląga, który rozsyłał pocztą elektroniczną zdjęcie dwóch kaczek podpisane "A teraz kochani wyborcy... pocałujcie nas w kupry!", został wezwany na przesłuchanie, a jego mieszkanie przeszukała policja. Czy nadszedł w Polsce kres satyry politycznej?
Pan Aleksander, rencista którego pasją jest internet, wpadł bo... doniesiono na niego, że rozsyła zdjęcia obrażające głowę państwa.
Autorem donosu jest pan Krzysztof Dymkowski z Wrocławia, który poczuł się urażony otrzymanym e-mailem ze zdjęciem kaczek. W wywiadzie dla telewizji TVN tłumaczy, że wypełnił tylko swój obywatelski obowiązek. Jego zdaniem dowcipy z prezydenta, którego "wybrał cały polski naród" - a które w internecie można znaleźć na każdym kroku - są po prostu znieważaniem głowy państwa polskiego i powinno się ten proceder stanowczo ukrócić.
Pan Krzysztof dał się już poznać jako motorniczy-pogromca pedofili. Z pewnością jego wcześniejsze działania bardzo przyczyniły sie do oczyszczenia internetu, ale teraz kwestia winy może sie wydawać nieco dyskusyjna.
Zdaniem ekspertów, aby ukarać pana Aleksandra konieczne będzie udowodnienie, że żart zawierał treści obraźliwe (wyzwiska) lub przedstawiał osoby w sposób wulgarny. Czy kaczki nurkujące w wodzie są wulgarne?
Prokuratura podchodzi do sprawy poważnie i śledztwo jest w toku. Do sprawy oddelegowano śledczego i zespół policjantów, a Krzysztof Dymkowski zadbał o dostarczenie kolejnych dowodów - nagrał nawet rozmowę telefoniczną, w której winowajca podobno "szydził z prezydenta".
Sprawą zajął się cały zespół funkcjonariuszy, bo prokuratora dostała również doniesienie o tym, że pan Aleksander ma w domu broń, a więc może być realnym zagrożeniem dla prezydenta. Po przeszukaniu okazało się, że ta broń to tylko atrapa...
Autor przesłanego w e-mailu żartu już dowiedział się w prokuraturze, że grożą mu trzy lata więzienia. W wypowiedzi dla telewizji TVN24 powiedział z uśmiechem, że może iść do więzienia i zostać pierwszym więźniem politycznym.
Szczegóły sprawy można prześledzić m.in. w Gazecie Wyborczej.
Pan Aleksander, rencista którego pasją jest internet, wpadł bo... doniesiono na niego, że rozsyła zdjęcia obrażające głowę państwa.
Autorem donosu jest pan Krzysztof Dymkowski z Wrocławia, który poczuł się urażony otrzymanym e-mailem ze zdjęciem kaczek. W wywiadzie dla telewizji TVN tłumaczy, że wypełnił tylko swój obywatelski obowiązek. Jego zdaniem dowcipy z prezydenta, którego "wybrał cały polski naród" - a które w internecie można znaleźć na każdym kroku - są po prostu znieważaniem głowy państwa polskiego i powinno się ten proceder stanowczo ukrócić.
Pan Krzysztof dał się już poznać jako motorniczy-pogromca pedofili. Z pewnością jego wcześniejsze działania bardzo przyczyniły sie do oczyszczenia internetu, ale teraz kwestia winy może sie wydawać nieco dyskusyjna.
Zdaniem ekspertów, aby ukarać pana Aleksandra konieczne będzie udowodnienie, że żart zawierał treści obraźliwe (wyzwiska) lub przedstawiał osoby w sposób wulgarny. Czy kaczki nurkujące w wodzie są wulgarne?
Prokuratura podchodzi do sprawy poważnie i śledztwo jest w toku. Do sprawy oddelegowano śledczego i zespół policjantów, a Krzysztof Dymkowski zadbał o dostarczenie kolejnych dowodów - nagrał nawet rozmowę telefoniczną, w której winowajca podobno "szydził z prezydenta".
Sprawą zajął się cały zespół funkcjonariuszy, bo prokuratora dostała również doniesienie o tym, że pan Aleksander ma w domu broń, a więc może być realnym zagrożeniem dla prezydenta. Po przeszukaniu okazało się, że ta broń to tylko atrapa...
Autor przesłanego w e-mailu żartu już dowiedział się w prokuraturze, że grożą mu trzy lata więzienia. W wypowiedzi dla telewizji TVN24 powiedział z uśmiechem, że może iść do więzienia i zostać pierwszym więźniem politycznym.
Szczegóły sprawy można prześledzić m.in. w Gazecie Wyborczej.