Wspomnienia nieżyjących pracowników Kopalni - Henryk Maślanka, Marian Ciesielski
ŚP.
Henryk Maślanka
(1935-2009)
Wspomnienia
Dziś chciałbym przypomnieć szerszemu ogółowi zainteresowanych tematyką Wapna zebrane przeze mnie wspomnienia i relacje nieżyjących już osób związanych z Kopalnią. Ludzi, których poznałem podczas „przecierania szlaków” „Solnego Mostu”. Co prawda nie znalazły się one w mojej książce, do której wywiady zbierali ówcześni uczniowie Zespołu Szkół w Wapnie.
Pół roku przed inauguracją „Solnego Mostu”, poszukując Ludzi, z którymi pracował mój Ojciec w wakacje 2006 roku poznałem Henryka Maślankę, mieszkającego przy Czarnej Drodze w Wapnie. Nie pozostał on obojętny na tematykę Kopalnianą, gdyż, jak wówczas podkreślał ciągnęło go do wspomnień, a miał On naprawdę co wspominać…
Ze wspomnień tych zrobiłem notatkę, którą po latach, gdy nie ma już wśród nas Pana Henryka przypominam, o Jednym z tych, co już odszedł na wieczną Solną Szychtę.
Henryk Maślanka zatrudnił się w Kopalni Soli w Wapnie 5 sierpnia 1953 roku. Wybrał pracę w Kopalni, choć część jego rówieśników emigrowało z Wapna do większych miast. Zaznaczył, że aby dostać się do Kopalni, trzeba było albo mieć znajomości, albo być dobrym fachowcem. Tak, jak inni moi rozmówcy, tak i Henryk Maślanka wspominał, że aby móc rozpocząć pracę na dole, trzeba było przejść przez stanowiska powierzchniowe, a więc najczęściej plac, rozładunek węgla, kotłownia, młyn solny, załadunek wagonów. Dopiero później można było myśleć o pracy dołowej. Zaznaczył, że udało mu się dość wcześnie dostać na dół, ale tak szybko, jak zaczął pracę na dole, tak ją szybko skończył na skutek rozmowy z ówczesnym dyrektorem Kopalni Wacławem Remleinem, agitującym Go do wstąpienia do partii.
Jako pracownik powierzchniowy H. Maślanka trafił do transportu, do garaży. W międzyczasie odbył służbę wojskową, po której wrócił na Kopalnię. Zaszeregowano go na pracownika dołowego, choć pracował w dziale transportu. Został operatorem spychacza. Później znów trafił na dół. Pracował jako ślusarz w brygadzie Alojzego Ziółkowskiego. Brygada ta zajmowała się montowaniem urządzeń wydobywczych, załadowczych, wywrotów, urządzeń przyszybowych. Pracując w tej brygadzie był świadkiem wypadku, jakiemu uległ ich brygadzista. Podczas przetaczania jednego z wywrotów na nowe miejsce w pewnym momencie na chodniku pojawił się zastępca dyrektora do spraw technicznych „Dziadek Kanaszkiewicz” (inż. Władysław Kanaszkiewicz), który przechodząc o laseczce mimochodem rzucił w ich kierunku hasło: „Uważajcie na paluszki!”. Znany ze swojego raptowności Alojzy Ziółkowski, któremu wydawało się, że przetaczanie odbywa się zbyt wolno, zaczął pouczać pozostałych, choć ci mieli większe doświadczenie z tego typu urządzeniami. Nagle osuwający się jeden z elementów spadł na dłoń brygadzisty. Rozległ się krzyk Ziółkowskiego, powtarzającego, że nie chce umierać, że nie chce by jego dzieci zostały sierotami. Gdy o zdarzeniu poinformowano inż. Kanaszkiewicza, ten miał odpowiedzieć: „A nie mówiłem, uważajcie na paluszki!”
Za czasów dyrektora inż. Stanisława Hwałka, H. Maślanka pracował jako kierowca-mechanik. Dyrektora Hwałka zapamiętał jako wybitnego fachowca górniczego, człowieka z „układami”, osobę samotną (rozwiedzioną). Ówczesny dyrektor był posiadaczem „Skody Oktawii”. Rozbił ją podczas jednej z podróży. Samochód trafił do garaży kopalnianych. Zbliżał się termin wyjazdu dyrektora Hwałka za granicę do NRD do jednej z zaprzyjaźnionych z wapieńską kopalnią – kopalni niemieckiej. Chcąc jechać, podróż musiała odbyć się właśnie samochodem dyrektora. Wtedy to H. Maślanka z kolegami po godzinach w bardzo szybkim tempie remontował samochód szefa. Jak wspomina dyrektor sowicie wynagrodził ich za tę pracę.
Dyrektora Adama Ślizowskiego H, Maślanka wspominał jako człowieka niezwykle religijnego, co na tamte czasy nie było mile widziane w pewnych kręgach. Podczas jednej z zamieci śnieżnych dyrektor Ślizowski polecił Maślance, aby spychaczem kopalnianym odgarniał drogi dojazdowe do kościoła.
Z kolei dyrektor Władysław Pałasz był w ocenie mego rozmówcy człowiekiem wprowadzającym w Kopalni coraz to nowe innowacje techniczne. To za jego dyrektorowania rozwinięto metodę tzw. „głębokiego strzelania”, kiedy to na jedną detonację urobku solnego zużywano wielkie ilości materiału wybuchowego.
Dyrektor Marian Wasilewski, który objął stanowisko niespełna kilka lat przed zatopieniem Kopalni był w ocenie H. Maślanki dobrym dyrektorem, nie szkodzącym ludziom.
H. Maślanka wspominał też stare dowcipy urządzane podczas pracy pod ziemią. Najczęściej na zmianach nocnych, podczas usuwania awarii. Pewnego razu na nocce po szybkim usunięciu awarii wraz z kolegą po uprzednim poszukaniu ustronnego miejsca, położyli się na drzemkę. Po przebudzeniu okazało się, ze został wysmarowany farbą. Po jakimś czasie „zrewanżował się” koledze. Innym z kolei razem podczas tego typu drzemki wysmarowano mu ubranie smarem. Jego koledze również. Maślanka nie przyznał się, że taki fakt miał w ogóle miejsce tylko czekał, aż „sprawca” sam się przyzna. Tak też się stało. Wysmarowali podczas drzemki kolegę tak, że biedak miał kłopoty z doprowadzeniem się do porządku i wstydził się pokazać sygnaliście.
H. Maślanka podkreślał, że załoga górnicza była tak ze sobą zżyta, że na wszelkie sposoby starała się urozmaicać życie pod ziemią.
Zapytany o przyczyny katastrofy, H. Maślanka podał ich kilka. Jedną z nich było zastosowanie metody „głębokiego strzelania” w Kopalni. Detonacje te powodowały, że odstrzelony urobek był czasami wielkości domu jednorodzinnego. Potem był rozbijany na mniejsze bryły i ładowany do skipów przy szybie. Odstrzały te powodowały osłabianie półki ochronnej soli. Drugą przyczynę H. Maślanka upatrywał w eksploatacji III poziomu Kopalni. Po odstrzeleniu komory 36 na poziomie III znajdującej się niemalże po przeciwległej stronie szybów, z lewej strony od głównego chodnika, niedługo później pojawiła się woda sącząca ze stropu. Pomimo tego odstrzelono kolejne komory, tj. 37 i 38. wtedy wypływy w komorze 36 zwiększyły się. H. Maslanka uważał, że zapotrzebowanie na wapieńską sól w latach sześćdziesiątych było tak wielkie, że ekipy pracujące nad udostępnianiem kolejnych poziomów eksploatacyjnych, tj. X, XI, XII i XIII nie były w stanie podołać czasowo z zabudowie niezbędnych maszyn i urządzeń. Jako, że obowiązywała wówczas tzw. gospodarka planowa, starano się znaleźć „przyczynę” opóźnień produkcyjnych. Jako „przyczynę” uznano… wodę. Podejmowano różne „akcje zapobiegawcze”. Jedną z takich akcji było częściowe zabudowanie wejścia do komory 36, która stopniowo zamieniała się w stawek. Z tego stawku wypompowywano wodę, odprowadzając ją najpierw na poziom IV, a później na powierzchnię. Z czasem wycieki te zaczęły zwiększać się. Powodowało to z kolei przedostawanie się wody na chodniki. W powietrzu zaczęto czuć wilgoć. Podejmowana kolejne działania zapobiegawczo-zabezpieczające. Wtłaczano przeogromne ilości solakrylu, przygotowywano wielkie ilości cementu, które nie zostały wykorzystane i uległy zatopieniu razem z kopalnią. Równolegle do chodnika transportowego na poziomie III drążono chodnik mający za zadanie odprowadzenie wody z najbardziej zagrożonych miejsc. W tym celu do Wapna sprowadzono ze Śląska austriacki kombajn węglowy „Alpine”. W czerwcu 1977 roku w drążonym chodniku pojawiła się woda, która uniemożliwiła dalsze wykonywanie prac. „Alpine” został ewakuowany na powierzchnię.
Na przełomie lipca i sierpnia 1977 roku trwała już tylko i wyłącznie ewakuacja urządzeń podziemnych z dołu kopalni. Szyb Wapno II był w tym czasie remontowany, tak, że czynny był tylko jeden – Wapno I.
Na pytanie, kto ostatni wyjeżdżał na powierzchnię w nocy z 4 na 5 sierpnia 1977 r. bez zastanowienia odpowiedział, że brygada sztygara Bogdana Chojnowskiego z Hydrokopu, a także Stefan Górecki, Wiktor Wielgocki, Leonard Pisarek i Henryk Szuman. Górecki i Wielgocki pracowali w kolonie szybowej, Pisarek był elektrykiem, a Szuman obsługiwał pompy. Nie pamięta czy był wśród nich Rewers i Rajnik.
H. Maślanka znał relację L. Pisarka, obsługującego transformatorowe stacje na dole.
Po zjeździe o godzinie 22.00 na dole było spokojnie, choć na chodnikach nie brakowało wody. Przeszli do przytamek, zgasło światło, włączyli – znów zgasło. Ogarnęła ich ciemność i cisza. Latarkami górniczymi oświetlili przytamkę. Ujrzeli wodę oraz białą chmurę zabójczego siarkowodoru. Biegiem odskoczyli w kierunku szybu Wapno I. trwało to ułamki sekund. Wyjechali na powierzchnię. Kiedy wyjechali, Henryk Szuman przyznał się, ze w trakcie tej ucieczki stracił buta.
H. Maślanka uważał, że woda przedostała się do szybu na głębokości poziomu nie III, lecz VI w remontowanym szybie Wapno II. Oni wyjechali szybem Wapno I, który według relacji mego rozmówcy nie został wtedy zalany. Woda płynąca z poziomu III szybikami i otworami odprowadzającymi wodę przedostała się na poziom VI. Falę wodną niwelowały pustki komorowe. Woda pokonując bardzo skomplikowaną i okrężną drogę, spłynęła na najniżej usytuowane poziomy eksploatacyjne, a wiec XIII, XII, XI, X, IX, zatapiając je. Najniższe poziomy Kopalni były jeszcze nie rozbudowane. Były tam liczne chodniki i pochylnie. Wyższe poziomy pozostały praktycznie nieruszone.
Zdając sobie sprawę z powagi sytuacji do Kopalni ściągnięto zastępy ratownicze Kopalni Wapno i Kłodawa. Ratownicy z Kłodawy nie mieli rozeznania w planach Kopalni, toteż nie podjęli ryzyka zejścia na dół. Ratownicy z Wapna, w tym Henryk Maślanka i Stefan Smarszcz za wszelką cenę chcieli zejść na niższe poziomy. Proponowali spuszczenie klatki zjazdowej metr po metrze na dół, by sprawdzić, co dzieje się na dole. Nie uzyskali jednak takiego pozwolenia.
Do szybu spuszczono kamerę, aby uzyskać informację o sytuacji pod ziemią po wdarciu się wody do Kopalni. H. Maślanka obserwował szyb w ekranie monitora. Twierdził, że na dole wcale nie było tak groźnie. Jak wspominał jeden obraz z tego „seansu” zapamiętał na całe życie. Była to łopata pozostawiona w przedziale drabinowym przez jednego z pracowników. „Jakby czekała, aby ją chwycić i dalej pracować” mówił po latach.
Po katastrofie H. Maślanka opuścił Wapno i Kopalnię na rok podejmując pracę na kontrakcie w Niemczech. Wrócił do Wapna, znów pracował w Kopalni, skąd przeszedł na emeryturę. W Wapnie mieszkał do śmierci w sierpniu 2009 roku. Śp. Marian Ciesielski Zmarł w 2009 r. Zmarły w ubiegłym roku Marian Ciesielski mieszkał w Kcyni .Od początku lat 70-tych był pracownikiem Hydrokopu Kraków, firmy, która na terenie Kopalni w Wapnie prowadziła prace przygotowawcze. Zawsze pracował nocami, kiedy dokonywano niezbędnych przeglądów maszyn i urządzeń górniczych. Po katastrofie zmienił miejsce zatrudnienia. Pracował na kolei, na stacji kolejowej Rusiec. Zapytany, jak wyglądały ostatnie chwile Kopalni, opowiadał, że choć wszyscy zdawali sobie sprawę z powagi sytuacji, to jednak podświadomie odganiali od siebie myśl, że to już koniec ich wieloletnich, przegranych zmagań z wodą. Ostatnią zmianę z 4 na 5 sierpnia 1977 roku zapamiętał bardzo dobrze. Po przybyciu na Kopalnię dowiedział się, że od godziny 18.00 zjazdu na dół już nie ma, bowiem przypływy wody są już tak wielkie, że nie chciano ryzykować życiem ludzi. Jednocześnie trwały dyskusje, co do wysłania w podziemia tylko kilku ludzi w celu monitorowania sytuacji pod ziemią i informowania powierzchni o tym, co się tam dzieje. Wtedy to Marian Ciesielski poprosił sztygara o pozwolenie na zjazd. Koniecznie chciał się znaleźć w podziemiach. Przypuszczał, że być może nigdy już taka sytuacja się nie powtórzy. Początkowo sztygar nie chciał się zgodzić. W grę wchodziło bowiem nie tyle zdrowie, ale życie członków załogi. Jak wspominał po latach, przypomniał sztygarowi, że do Kcyni nie ma żadnego autobusu ani pociągu, w związku z czym i tak będzie zmuszony spędzić noc na terenie Kopalni. Ten argument przemówił do sztygara, który zezwolił na zjazd. W ten sposób Ciesielski znalazł się na osławionym III poziomie kopalni, 385 metrów pod ziemią. Podjęto decyzję o przejściu głównym chodnikiem transportowym w głąb wysadu w kierunku przytamek. Ludzie zakładali, że przytamki budowane w głównym chodniku będą w stanie przynajmniej na jakiś czas opóźnić przedostanie się wody do szybów. Było w miarę spokojnie. Wody nie słyszeli. Kiedy dotarli do przytamki zaczęło gasnąć światło. Weszli na przytamkę i podświetlili lampkami górniczymi chodnik za nią. Usłyszeli dźwięk skrzypiących i pękających stropów. W stronę przytamki z rejonu najbardziej zagrożonego w ich kierunku zbliżał się obłok białego dymu. Napór wody podążającej w stronę przytamki był tak wielki, ze pękały drewniane tamy służące do zabudowań wyeksploatowanych komór. Woda niosła ze sobą wszystko co mogła, a więc i strzępy balii drewnianych. Płynęła całym przekrojem chodnika. Wtedy odskoczyli w kierunku szybu Wapno I. Poinformowali sztab akcji ratowniczej o tym, co widzieli. W słuchawce telefonicznej usłyszeli, że jak najszybciej powinni ewakuować się na powierzchnię. Zapytany, dlaczego relacje świadków będących wówczas spod ziemią są tak różne, odpowiedział, że nie wszyscy widzieli szalejącą w podziemiach wodę. Kilku ludzi znajdowało się w komorze pomp i oni właśnie byli najbardziej zaskoczeni. Nie przeczuwali niczego. Z kolei ci, którzy znaleźli się na przytamce, mieli jeszcze tyle czasu, że biegnąc w kierunku szybu zdążyli poinformować kolegów i sygnalistę. W ten sposób znaleźli się w klatce. Kiedy wyjeżdżali na powierzchnię zdawali sobie sprawę, że przedostanie się wody do szybów jest kwestią kilku chwil. Wszyscy wyjechali szczęśliwie. Wtedy też ich wzrok skierował się w otchłań szybu. Minęło 3 minuty i 18 sekund, kiedy usłyszeli szum spadającej w szybie wody. Stali jak osłupiali. Wtedy jeszcze nie zdawali sobie sprawy, że w tym momencie Kopalnia przestała istnieć. Po chwili główny inżynier wyłączając zasilanie w podziemiach powiedział zrezygnowanym głosem: „To już koniec naszej Kopalni.” Nie wierzyli. To, co odganiali podświadomie od swoich myśli stało się rzeczywistością. Za chwilę przyszło im zmierzyć się z żywiołem w rejonie Gipsiaka. Marian Ciesielski wymieniał też nazwiska osób, które były z nim wówczas na dole. Według niego, byli to: Marian Ciesielski, Stanisław Jarczyński, Władysław Pater, Wiktor Wielgocki, Henryk Wesołowski, Henryk Szuman, Stefan Górecki. Trzeba wspomnieć, że bardzo cieszył się z faktu, że historia Kopalni Soli w Wapnie została przypomniana poprzez książkę, czy stronę internetową. Obiecał, że gdy tylko pozwoli mu zdrowie na pewno dołoży bardziej szczegółową garść swoich osobistych wspomnień. Niestety, nie zdążył.
Dodał : -
Data dodania : 2010-01-27 00:00:00
Komentarze