Nick:The Lord
Dodano:2004-03-03 21:01:35
Email:bllpa.speo@@oeps.apllb
Wpis:Rzepus – Reaktywacja!
Wielka przygoda w poszukiwaniu ciała nekromanty Józka!!!
Dość tych oszczerstw! – ryknął Rzepus. –Robicie se ze mnie pedofila i zoofila, a tu przygoda czeka! TM
Po czym szybko zakołysał biodrami i wskoczył w portal do Zacofanych Krain .
-Uff, na szczęście teraz dobrze wymamrotałem zaklęcie! – Rzepus odetchnął z ulgą, a następnie ruszył przed siebie. Okazało się, że pojawił się w Smętnicach, swojej ojczystej wsi. Szybko pobiegł do drzwi swojej chaty, zabrał żarcie, trochę Diablików, kartki z zeszytu (na których wybazgrał kilka zaklęć obronnych) oraz, obowiązkowo, nowy kapelusz. Naładował różdżkę przenośnym akumulatorem i ruszył w drogę.
Podróżując przez pobliski las w stronę Basty, zauważył coś bardzo dziwnego – krzywą wieżę w którą biły czerwone pioruny.
-O kruca! – krzyknął Rzepus i pobiegł w kierunku wieży. Po dłuższej chwili dostał kolki, więc zwolnił nieco.
-Muszę zrzucić parę kilo, z taką kondycją to zginę przy starciu z pierwszym lepszym chochlikiem.
Rzepus podniósł różdżkę do góry i wymamrotał: fitness-hiper-duper-max!
Czując, jak jego brzuch robi się trochę mniejszy, wesoły Rzepus wbiegł do wieży.
-Jest tu kto? – spytał niezbyt inteligentnie. Po minucie pochodnie zapłonęły, a zza zasłony wyszedł... nic nie wyszło.
-? –zdezorientowany Rzepus rozejrzał się po komnacie. Nagle rozległ się ochrypły głos:
-Haaa... Kim jesteś przybyszu??
-Nazywam się Rzepus... jestem tu przypadkiem, już wychodzę...
-Czekaj! – zawołał głos. –Być może będziesz mógł mi pomóc!
Rzepus „nie zrozumiał zagadnienia” i ze znakiem zapytania nad głową usiadł na starym wyprutym fotelu.
-O co chodzi? – spytał wkładając rękę do kieszeni, w której znajdowała się jego laserowa różdżka...
-Nazywam się Józek, przez wiele lat byłem nekromantą i siedziałem w mojej wieży, prowadząc spokojne życie, mając na usługach zombi mieszkające na pobliskim cmentarzu, kiedy do mojego domu weszły, zapchlone, śmierdzące technologią gnomy! Tfu! Nie dość, że nie wytarły butów, to jeszcze wyjęły coś, co nazywały strzelbą, a potem mnie tym zabiły!
-I to taki problem dla nekromanty?
-Ha! Ubezpieczyłem się w firmie „Grabarnia S.A.” i po śmierci miałem zostać potężnym liczem, ale coś poszło nie tak.
-Myślałem, że licze to matematycy?
-Mniejsza z tym. Przejdźmy do konkretów. Nie zapłaciłem ostatniej raty, więc zamieniłem się w widmo. Chcę, żebyś mi pomógł...
-Mam za ciebie zapłacić?
-Jesteś niepoważny? Chcę, żebyś stworzył mi nowe ciało. Ale takie gitowe, rozumiesz?
-Ale ja nie jestem do tego upoważniony i w ogóle... – rzekł zakłopotany Rzepus. Czuł w powietrzu niezłą przygodę...
-Nie szkodzi. Chodzi mi tylko o składniki.
-Jakie składniki?
-A takie – Rzepus wyczuł ruch powietrza, a po chwili na jego kolana spadła lista komponentów do stworzenia Józkowi ciała.
-„Szczypta głupoty, włosy elfa, mózg Yeti, oko Dziwoląga, krew wampira, kawałek człowieka (dowolny). Do tego trochę bazylii, liść laurowy i marchewka z ogrodu królika wielkanocnego. Wszystko wymieszać razem z XXX w kotle z wrzątkiem (5l) i wlać do salaterki. Włożyć do lodówki i odczekać 24 godziny i jeden dzień. Gotowe!” – odczytał Rzepus, a potem zrobił taką minę, jakby był w głupkowatym reality szoł.
-Co to jest XXX?
Józiu milczał, a potem rzekł:
-Jakby ci to delikatnie powiedzieć...
-Wal prosto z mostu – powiedział wkurzony czarodziej.
-No dobra... XXX to jądra smoka...
Rzepus wzdrygnął się i przełknął ślinę.
-A mózg Yeti?
-Niektórzy zoologowie i anatomowie mówią, że Yeti nie ma mózgu. Ale się mylą. Yeti ma mózg, tylko nie tam, gdzie ludzie szukali...
-Więc gdzie? – spytał zaaferowany Rzepus.
-A tego to już nikt nie wie... Proszę cię, szlachetny Rzepusie! Znajdź składniki i przyrządź mi nowe ciało! Będę na ciebie czekał!...
Rzepus pokiwał głową i wybiegł z wieży Józka. Postanowił udać się do Bardzo Starego Miasta żeby kupić na targu bazylię, liść laurowy i marchewkę...
TM
Rzepus niepewnie przeszedł przez mury Bardzo Starego Miasta, potęgi Zacofanych Krain, w której Bardzo Lubił Przebywać.
Dwa „goryle” pilnujące bramy obrzuciły go podejrzliwym wzrokiem, po czym wróciły do swojej pracy. Czarodziej idąc wzdłuż rynsztoka podziwiał wystawy sklepowe, stragany i piękną architekturę 20-letniego Imperium. W końcu zdecydował się wejść do sklepu „Magiczne składniki, lekarstwa i zioła – tylko u Anema Hemoglobina”. Rzepus wszedł do sklepu i rozejrzał się niepewnie. Drewniana lada pełna była *****ół różnego rodzaju, od pustych flakoników na krew po gumowe rurki i nieudolne pacynki przedstawiające króla i goblina w scenie walki.
Na ścianach wisiały portrety magów, a na pólkach było pełno ksiąg, eliksirów, zegar z kukułką (właściwie był to pies z odrobiną kukułki) i klatki z dziwnymi zwierzętami. O ile to były zwierzęta...
Zasłona za ladą szybko odsunęła się i wybiegł z niej chudy jegomość z siwą brodą. Ubrany był w płaszcz z dziwnego materiału i plastikowy czepek. Otworzył grubą księgę i zabazgrał w niej piórem jakieś hieroglify, pomodlił się uroczyście i zapalił kadzidło.
-Eee... Przepraszam, ale... – bąknął Rzepus wpatrując się w czarodzieja.
-Witam, moje nazwisko Amen Hemoglobin. Sprzedaję różne eliksiry, zaklęcia i zioła. Do wyboru do koloru, każdy alchemik znajdzie coś dla siebie. Nie wpuszczamy krasnoludów, gnomów i nie obeznanych z magią. Czym mogę służyć?
Rzepus wpatrywał się w Anema jak ogłupiony. Po chwili wykrztusił:
-Nazywam się Rzepus. Chcę kupić kilka składników. Oto one.
Rzepus wręczył Anemowi listę od Józia. Anem przeleciał ją wzrokiem i pokiwał głową.
-Mam część człowieka, włosy elfa i krew wampira. Reszta składników jest... niemożliwa do zdobycia.
-Jak to? – spytał zdziwiony Rzepus.
-Na przykład szczypta głupoty... Głupota w Zacofanych Krainach jest wszędzie. Skład atmosfery to przeważnie humor, tlen i głupota – tak twierdzą astronomowie i obserwatorzy. W jednym centymetrze sześciennym powietrza znajduje się 0,0000000001 grama głupoty. Tobie potrzebna jest szczypta. Nie wiem, gdzie można znaleźć taką dużą ilość głupoty.
-A powietrze Zacofanych Krain?
-Trzeba być potężnym numerologiem i mistrzem magii Powietrza aby wyciągać pierwiastki. Takie skomplikowane obliczenia są raczej domeną technologów i znawców wiedzy tajemnej.
Chociaż... czytałem, że ponad gram głupoty znajduje się w mózgu pewnego zwierzęcia, konkretnie... muminka! Ale to krwiożercze bestie, nie zbliżyłbyś się do nich nawet na metr, a już by cię zabiły. A kiedy w pobliżu jest Włóczykij to...
-Spróbuję dostać głupotę muminka. A pozostałe składniki?
-Co do mózgu Yeti, to nie wiem o co chodzi. Podobno Yeti nie ma mózgu, ale nie znam się na tym dokładnie. A jeśli chodzi o Dziwoląga to magiczna istota, którą przywołują demonolodzy z samej głębi Kociołka – krainy ognia. Podobno na jego widok człowiekowi wypada mózg i topią się oczy. A to znaczy, że musi być szkaradny... Bazylię i liść laurowy kupisz na targu, a marchew z ogrodu królika wielkanocnego to poważna sprawa.
-Dlaczego? – Rzepus przysłuchał się uważniej.
-Bo znajduje się w innym świecie. W sferze KurCzakÓW!
-A co to za sfera?
-Jest szkaradniejsza nawet od Dziwoląga. Człowiek, który zobaczy kurczaczka wielkanocnego traci zmysły, albo umiera. Jeśli jest silny psychicznie, to tylko ma wymioty do końca życia i śnią mu się koszmary. Na końcu sfery KurCzakÓW znajduje się ogród z kurnikiem. W tym ogrodzie mieszka królik, który hoduje marchewkę Życia. Pozwala ona na życie w zdrowiu, bez żadnych uszczerbków. Przedłuża też życie, ale nikt nie stwierdził na jak długo. Pierwszym człowiekiem, który zjadł marchew był pewien Wiedźmak, nazywał się Edmund Blond. Przeżył tylko dlatego, że był ślepy. Ale niestety, jak zjadł marchew przywrócił mu się wzrok, więc zobaczył kurczaka, a to go zabiło...
-Mimo to postaram się przejść sferę KurCzakÓW – rzekł dziarsko Rzepus. –A jeśli chodzi o XXX?
-Tak to też problem. Widzisz, w Zacofanych Krainach jest już mało smoków, a jak cię poczęstują oddechem to... A poza tym smoki raczej nie pozbywają się swoich XXX, a przynajmniej nie za darmo.
-Rozumiem dziękuje ci, Anemie. Ile za składniki?
-Dziesięć Diablików mości Rzepusie. – odparł Anem po czym wręczył Rzepusowi słoik z ludzką ręką, blond włosy i fiolkę z krwią wampira. Uśmiechnięty Rzepus pokiwał głową, wręczył pieniądze i wybiegł na rynek Bardzo Starego Miasta, by kupić bazylię i liść laurowy.
Biegnąc po ulicach i mijając po kolei: hipermarket, sklep z bronią, piekarnię, salon makijażu i budynek organizacji „Menella”, Rzepus dotarł w końcu na Główny Plac Basty. Akurat dziś w mieście odbywał się bazar. Na Głównym Placu mieściła się świątynia Jedynego Słusznego Boga i dosyć potężny zamek z dziedzińcem i wysokimi wieżami. Rzepus postanowił najpierw wykonać robotę tj. kupić składniki, a potem zabawić się w pobliskiej karczmie „Wisielec”.
Ruszył przed siebie przechodząc między kramami z pieczywem i starymi rybami, próbując przecisnąć się przez wszechobecny tłum. Zobaczył nawet kilka elfów i gnomów próbujących wybrać zioła na zupę. Stanął przy stoisku z wędlinami. Spojrzał na cennik. „Dzisiaj promocja! Szynka z Grilla tylko 2D!! A poza tym golonka z hipopotama błotnego: 3D 5sz!!!” Rzeźnik siedzący za ladą podsunął Rzepusowi zakrwawiony kawałek mięsa. Miało zielony kolor, kształtem przypominało pagórek, a na jego szczycie wystawał mały kręcony ogon, który wciąż się ruszał...
-Kupi pan? Tylko 2 Diabliki za pół kilo!
-A co to jest? – spytał Rzepus wpatrując się w mięso.
-To tyłek Gronka! Zwierzęcia zamieszkującego Dolinę Krzemionkową! Przypomina nieco grubego krokodyla skrzyżowanego z hipopotamem.
-Nie dzięki. Szukam tylko przypraw.
-Mam tu tylko trochę pieprzu z Bratoni...
-Nie, to mi się nie przyda – powiedział Rzepus i jak najszybciej opuścił dział z mięsem. Kiedy znalazł się w dziale z lekami i eliksirami podszedł do niego pewien gość w białym fartuchu i okularach:
-Czy wiesz co daje ci Rutynoskorbin?
Rzepus już miał mu powiedzieć: „Co mi tu z taką gadką wyjeżdżasz?”, ale stłumił to w sobie. Rzekł tylko krótkie:
-Nie...?
Wtedy gość odchrząknął i zaczął śpiewać w niezrozumiały języku:
-Żeby poznac ***anych ludziza***ać! im tak! Rutyna jest zla rzectak powiem ci ja!!!! zap***ac mu i im tsk! qrwa!!?!?!?!?!?!@#$%^&
Śpiew wwiercał się w mózg niczym krasnoludzkie wiertło. Rzepus zatkał sobie uszy i krzyknął na cały głos zaklęcie odpychające. Niestety i tym razem mu nie wyszło. Gość od „Rutynoskorbinu” odleciał w powietrze lądując na wieży zamkowej. Sam zaś Rzepus odfrunął w stragany, rozwalając po ulicy cynamonowe ciasteczka ciotki Izabeli®. Kiedy otrząsnął się z szoku zobaczył, że ma na karku dwóch strażników! Rzucił się przed siebie biegnąc jak oszalały. Jeden ze strażników wyjął kuszę i... I Rzepus został wciągnięty do białego, cyrkowego namiotu. Ogłupiony Rzepus zobaczył przez szparę jak strażnicy biegną dalej wzdłuż placu...
Odwrócił się i zobaczył pomarszczonego starca trzymającego w ręku listek laurowy i saszetkę z bazylią.
-For You! – odezwał się po Nie Wspólnemu i wręczył przyprawy Rzepusowi. Ten pokiwał głową i rzekł:
-Dzięki.
Dziwny starzec podniósł do góry kciuk i powiedział tajemnicze słowo „Okej!”, po czym oddalił się w głąb namiotu. Rzepus wybiegł z szałasu i szybko skierował się w stronę „Wisielca”. Wbiegł szybko, usiadł przy ladzie między pewnym półelfem i napakowanym ogrem. Zamówił jedno krasnoludzkie piwo, wypił je duszkiem i stłumił w sobie emocje. Wyjął listę i przekreślił bazylię i liść laurowy. Odetchnął z ulgą, po czym stwierdził, że (jak zwykle) zgubił swoją różdżkę! Wybiegł z karczmy potrącając pewnego studenta z polibudy i wbiegł na sam środek targu, kiedy poczuł, że dzieje się coś złego. Ujrzał przed sobą niebieskie drzwi, które otworzyły się po czym wciągnęły Rzepusa do środka...
Rzepus spostrzegł, że pojawił się w Karych Górach. Założył na siebie płaszcz, bo było bardzo zimno. W oddali dostrzegł twierdzę Wiedźmaków – Kary Muchomor. Ale nie to przykuło jego uwagę. Ujrzał bowiem na szczycie pobliskiej góry jakieś czarne punkty, a na niebie latało pełno czarownic na odrzutowych miotłach. Rzepus zrozumiał: To był sabat i wywoływanie demonów.
-Wywoływanie demonów! – krzyknął Rzepus do siebie. –Będą wzywać Dziwolągi! Muszę tam biec!
Po czym puścił się pędem biegnąc po zboczach gór. Po chwili był już wystarczająco blisko, by widzieć całe zajście.
Czarownice wylądowały na parkingu i zebrały się wokół pewnego Czarownika który rozpoczął wywoływanie demona. Na ziemi pojawił się ognisty pentagram, a jego środka wyszło coś na wzór człowieka. Było jednak dwa razy większe, miało małe skrzydła, kopyta i topór w ręce. Rzepus zamknął oczy, bo usłyszał krzyki wiedźm i czarownika. Dziwoląg zawył gniewnie i odwrócił głowę w stronę Rzepusa. Ten tylko na moment otworzył oczy, ale To wystarczyło, by poznać szkaradność demona. Miał wielkie oko na wysokości nosa, skóra nachodziła na siebie, uszy wyrastały mu z czoła. Miał dwa otwory gębowe – jeden na szyi, drugi na poliku. Poza tym był owłosiony w wielu miejscach ciała. Rzepus z trudnością wstrzymał wymioty. Skoczył na wzgórek i strzelił w Dziwoląga strumieniem zamrażającym, a następnie rzucił w niego kamieniem. Potwór rozpękł się na drobne kawałki. Tylko oko zostało nietknięte... Wtem Czarownik rzucił się na Rzepusa! Ten zrobił unik i skoczył w kierunku oka Dziwoląga. Złapał gałkę po czym sturlał się z góry...
Po dwóch godzinach zleciał z Karych Gór cały czas turlając się w kierunku Zum. W końcu wleciał pod górę i wjechał przez bramę do twierdzy krasnoludów. Wpadł w sporą śnieżną zaspę i odetchnął, po czym wzniósł ręce do Bogów Krain w wyrazie uwielbienia. Wstał, otrzepał się, po czym wszedł do gospody „Pod Zmarzlakiem”. W środku kłębiły się tłumy krasnoludów jedzących golonkę i pijących piwo. Rzepusowi udało się zasiąść przy barze. Zamówił kotleta z kapustą, gdyż jak wiecie nie jadł przez ostatnie pięć godzin (plecak zgubił już dość dawno...). Po zjedzeniu i napiciu się, skreślił z listy oko Dziwoląga. Jego wzrok zatrzymał się na „Mózgu Yeti”. Pomyślał logicznie i stwierdził, że w pobliżu krasnoludzkich twierdz, takich jak ta, Yeti musi mieć swoją jaskinie. Szepnął do barmana:
-Dam ci dwa Diabliki, jeśli powiesz mi coś o Yeti...
-Dobra, co chcesz wiedzieć? – spytał pulchny krasnolud czyszcząc kufle.
-Czy wiesz, może gdzie można go (to?) spotkać?
Krasnolud pokręcił głową.
-Podobno nasi wojownicy zaginęli w tej przełęczy, o tu – krasnolud pokazał punkt na mapie Rzepusa. –Nikt jeszcze nie wygrał z Yeti!
-Dobra, nie takie rzeczy się w życiu robiło – mruknął Rzepus masując kręgosłup.
-Dzięki za kasę! – zawołał za nim barman podrzucając Diabliki w dłoni.
Rzepus wyszedł z baru zadowolony, gdyż wiedział gdzie szukać Yeti i jego mózgu. Niestety, chociaż udawał odważnego barbarzyńcę był tylko prostym magiem z krótkim stażem, który nie potrafi się przeteloportować w dowolne miejsce. Uznał, że po Yeti będzie musiał się wziąć za sferę KurCzakÓW...
Nagle wyrosły przed nim sylwetki dwóch krasnoludów. Jeden z nich był Łowcą Chochlików, a drugi strażnikiem miejskim.
-Stać, kto idzie!? – spytał strażnik.
-Rzepus ze Smętnic...
-Profesja? – warknął drugi.
Rzepus zdał sobie sprawę, że został zapędzony w kozi róg. Gdyby przyznał się, że jest magiem to ucięliby mu łeb na miejscu...
-Jestem hydraulikiem, naprawiam rury i tak dalej...
-Łżesz jak pies! – ryknął krasnolud. –Jedziesz magią na kilometr! I ten ohydny czepek...
-Zabieraj się stąd, albo wpakuję w ciebie kilo ołowiu! Będziesz miał szybką śmierć...
Rzepus zobaczył jak Łowca przystawia mu strzelbę do głowy. Puścił się pędem do bramy słysząc za sobą przekleństwa i strzały. Kilka kul przeleciało dosłownie koło niego robiąc spore dziury w ziemi... Kiedy wybiegł z Twierdzy Zum zatrzymał się pod pobliskim drzewem. Sapiąc i dysząc ze zmęczenia wytarł sobie czoło i pobiegł w przełęcz Zmrożonych Gór...
Rzepus trzęsąc się z zimna parł przed siebie, nie zważając na sypiący śnieg. Nagle zobaczył siedzącą na pagórku wiewiórkę. Rzepus zdziwił się, że widzi zwierzę leśne w takich stronach, tym bardziej, że tu są tylko góry i śnieg. Podszedł ostrożnie do zwierzaka przyglądając mu się z ciekawością. Wtem zwierz urósł kilka metrów odwalając dookoła śnieg. Podobny do wilka, z ostrymi pazurami i wielkimi zębami rzucił się na Rzepusa! Ten natychmiast skoczył w bok wpadając w zaspę. Zwierzę przez chwilę nie wiedziało co się dzieje po czym zmieniło się z powrotem w wiewiórkę. Rzepus usłyszał pisk i odgłos przypominający rzucenie mięsem o ścianę. Kiedy wyjął głowę ze śniegu zobaczył zwłoki wiewiórki, które rozdeptywała małpa o białym futrze i wielkich stopach.
-Na Bogów! To Yeti! – szepnął Rzepus. Yeti zgniótł wiewiórkę mamrocząc pod nosem: „cholerny Sasquatch!”. Rzepus szybko wyskoczył z zaspy i wycelował w Yeti palcem.
-Aaaaaaa!!! – ryknął Yeti i pobiegł w kierunku wielkiego lodowca. Rzepus rozpoczął dziki pościg. Kiedy zobaczył, że Yeti znika w lodowcu zatrzymał się, żeby rozplanować sytuację.
Podszedł bliżej i zobaczył wycieraczkę z napisem: „Well Come!” Wytarł buty i pociągnął za lodowy szpikulec. Okazało się, że jest w przytulnym M4 z salonem kuchnią i sypialnią. Na ścianach wisiały portrety przedstawiające Yeti w różnych pozach. Zobaczył, że drzwi lodówki są odchylone. Otworzył je i zobaczył w środku skulonego Yeti.
-Nie zabijaj mnie, potężny czarodzieju! – zawył rozpaczliwie. Rzepus otworzył szeroko mordę.
-Ty mówisz?
-No a co? Nie widać?
-Widać, tylko... Ty jesteś Yeti?
-Naprawdę nazywam się Yetofa Ukodon Drugi, chociaż wszyscy mówią na mnie Yeti.
-I nie jesteś krwiożerczą bestią?
-Ja? Ja jem tylko gulasz z sasquatchów! Najwyżej mój brat Leopoldus Szmerglus Hanibol Pierwszy, bo on lubi napadać na turystów.
-Ty masz brata? – Rzepusowi już całkiem zakręciło się we łbie.
-No jasne! Ale lepiej usiądźmy i porozmawiajmy przy herbacie.
Yeti podał herbatę i lody czekoladowe, które natychmiast skonsumowali. Głowę Rzepusa zalał szereg pytań. Po chwili rzekł:
-Słuchaj... Wszyscy mówią, że Yeti jest tylko jeden i że zabija ludzi...
-Eee, tam! Kiedyś było nas więcej, teraz jest trzech. Ja, mój brat i kuzyn który zszedł z gór o lasu. Mieszka teraz w LO, elfy nazywają go Wielką Stopą czy jakoś tak...
Rzepus zrobił minę niczym Penny Will w swoim kabaretowym szoł...
-Wiesz co, jest taka sprawa...
-No?
-Czy Yeti mają mózg?
Yeti zrobił oburzoną minę i rzekł:
-Jak to nie mam? To tak jakby królowa GALa miała się nie obchodzić bez bicza! Widzę u ciebie brak tolerancji! Jak miałbym mówić bez mózgu?!
-Przepraszam, ale powiedziano mi, że Yeti mają nie mają mózgu, albo mają go gdzie indziej...
-Mam mózg we łbie, tak jak każdy... Ale wiem o co ci chodzi. Kilka lat temu naukowcy z Uniwerku porwali mojego brata i zbadali go. A on nie ma mózgu! He, he!
-Jak to?
-Zwyczajnie! Nawet nie umie mówić! Siedzi tylko w swoim pokoju, ale radzę tam nie wchodzić...
-A te wiewiórki?
-Masz na myśli Sasquatche? To wilkopodobne bestie, które napadają na ludzi. Leopold je hoduje a potem okrutnie zjada.
-A ty co jesz? – spytał zaciekawiony Rzepus.
-To samo, tylko w postaci gulaszu. Na deser lody o różnych smakach, a potem herbata.
-Aha. Wiesz co, Yeti?
-Co?
-Przepraszam....
-Za co? – Yeti podrapał się po głowie.
-Za to! – Rzepus poderwał się i strzelił z różdżki fioletowym promieniem. Yeti zastygł w bezruchu z głupią miną. Rzepus wyjął zza płaszcza gumowe rękawice i skalpel po czym z obrzydzeniem przystąpił do operacji. Wyjął mózg Yeti’emu i miał włożyć go do butli, kiedy drzwi otworzyły się i wybiegł z nich Leopold! Zawył groźnie na widok brata i zaatakował! Rzepus przeskoczył między jego nogami, wrzucając mózg do filiżanki z niedopitą herbatą. Odwrócił się błyskawicznie i rzucił w Leopolda stalaktytem. Leoś natychmiast padł na ziemię krwawiąc potwornie. Rzepus z gorącą krwią pozbawił go życia zaklęciem dezintegracji.
Właśnie pozbawiłem Wielką Stopę kuzynów, pomyślał Rzepu wkładając mózg do butli. Skreślił go z listy i wybiegł przez grube drzwi, które wyglądały na tylne wyjście. Niestety, to co tam zobaczył nie było górską przełęczą. Była to zalana krwią i wnętrznościami jaskinia. Po podłodze walały się trupy sasquatchów z powyrzynanymi flakami, zdechłe konie na wpół zjedzone przez insekty. Z futra niedźwiedzi był zrobiony dywan i poduszka na legowisku, w którym leżały kości. Odór zgnilizny był wszędzie. Rzepus zamknął oczy i zatkał nos, po czym zrobił kilka ostrożnych kroków. Usłyszał wołanie. Pobiegł przed siebie i ujrzał magistra siedzącego w kupie flaków. Do ściany przybite były zwłoki czarodzieja.
-Zabierz mnie stąd! – zawołał przerażony magister i pokazał mu swoją legitymację z Basty.
-Jak?
-Ten czarownik ma zaklęcie teleportacji, zabierz mu je, tylko szybko! Bo on zrobi sobie ze mnie poduszkę!!
Rzepus zobaczył na ścianie napis z krwi: „Tu mieszkać ja – Leopold”. Przełknął ślinę i odczytał zaklęcie z pergaminu. Jep! Nagle pojawili się w...
W nie wiadomo czym. Wszędzie było ciemno jak w dupie orka. Rzepus mruknął jakieś zaklęcie i jego różdżka zapaliła się niczym żarówka. Rzepus usłyszał krzyk magistra. Odwrócił się i zobaczył jego stopione zwłoki. Otworzył szeroko usta. Podniósł głowę i zobaczył coś, czego żaden z was nie chciał by w swoim skromnym życiu zobaczyć. Był to KurCzaK!!! Jeżeli widzieliście kiedyś kurczątko w fazie płodowej, to wyobraźcie sobie takie samo sto razy większe, ociekające zielonym śluzem i bełkoczące od rzeczy!!!
-AAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAA!!!!!!!!!!!!!!! – Rzepus poczuł jak jego mózg zamienia się w jeden wielki koszmar i zaraz eksploduje. W końcu zachrypł od tego krzyczenia, więc przystąpił do akcji. Rzucił na siebie zaklęcie ślepoty (specjalnie! ;)), po czym z jego różdżki wyleciał strumień energii i ugodził KurCzaKA w samo serce. Ten zapiszczał przeraźliwie i pękł ohydną substancją. Rzepus porzygał się na miejscu. Kiedy skończył, wytarł się kawałkiem szaty i ruszył przed siebie. Chwiejąc się jak pijak biegł cały czas po niewidzialnej drodze. Dookoła zwieszały się obrzydliwe kokony rodem z filmu „Obcy”. Rzepus odzyskał wzrok i spostrzegł, że znalazł się na polance (?)...
-Co jest? – Rzepus zrobił kilka kroków i ujrzał jaskrawy domek z kurnikiem. Zbiegł z pagórka i wpadł na pole pełne marchewki!
-Łał!...
Rzepu wyrwał marchew z ziemi i włożył do podręcznego worka. Nagle z kurnika wybiegły dwa KurCzaKI i farmer, który powierzchownością przypominał Dziwoląga...
Rzepus szybko zamknął oczy i z krzykiem na ustach rzucał wściekle zaklęciami gdzie popadnie. Usłyszał krzyki farmera i wybuchy KurCzaKÓW. Poczuł, że ziemia pod nim zapada się. Otworzył oczy i zobaczył zmutowanego kreta! Mocując się z nim, nie zauważył, że wpadł w kolejny portal...
-Oł siet... – mruknął Rzepus w języku dziadka z targu myśląc sobie, że ma już dość zwiedzania wszystkich światów...
-Ał! – Rzepus spadł z kilku metrów na twardą ziemię. Masując się po tyłku ujrzał tabliczkę z napisem: „LO – niedaleKO. Siedziba elfów puszczalskich”.
-O w...
Rzepus rzucił się do ucieczki myśląc o tym co go spotka, przy bliskim spotkaniu z GALą...
Biegnąc na oślep, Rzepus odbił się od czegoś, co wziął za pagórek. Podniósł wzrok. Nie, to nie był pagórek. To był najprawdziwszy smok....
-Hej! Panie smoku!
Rzepus próbował obudzić zwierzę, lecz to ani drgnęło. W końcu Rzepus wycelował w smoka różdżkę i wymamrotał zaklęcie. Smok drgnął, po czym ziewnął przeciągle i wstał.
-A co tu się... – jaszczur przyuważył Rzepusa stojącego pod nim i machającego rękami.
-Kim jesteś?! Po cholerę mnie budzisz? Jak ci zaraz z oddechu dowalę to...
-Dobra, tylko spokojnie! Mam delikatną sprawę...
-Tylko szybko, bo trochę mi się spieszy.
-Jakby to powiedzieć... Muszę zdobyć XXX!
-Co?!? O, nie! Kastratem nie będę!
-Ale od tego zależy życie pewnego... dobrego człowieka! Daj mi chociaż jedno!
-Ha! Nie za darmo, drogi czarodzieju! Chcę żebyś coś dla mnie zrobił...
-Co takiego?
-Wiesz... Od paruset lat zbieram różne ciekawe przedmioty: Magiczne, Technologiczne, zwyczajne, broń i takie duperele...
-A gdzie to wszystko trzymasz?
-Pod brzuchem, czytałem o tym w takiej książce o krasnalach i kurduplach, które biegają tam i z powrotem.... Ale do rzeczy. Chcę żebyś zdobył dla mnie....
Rzepus zaczął modlić się do Bogów wszystkich Płaszczyzn, ażeby ten u*****liwy smok dał mu coś łatwego do wykonania...
-...Zdobędziesz dla mnie pejcz GALi!
-ŻE JAK???!!!???
-A tak! I lepiej idź po niego, bo się rozmyślę!
Zrezygnowany Rzepus wbiegł do lasu, czując, że jest za młody żeby umierać...
Wpadając raz po raz w pajęczyny i potykając się o własne nogi, dotarł do wspaniałego miasta elfów Sri-Lan-Ti, które było opoką dla wszystkich elfów (w ostateczności ludzi, choć i ci szli na okrutne tortury). Rzepus niepewnie przekroczył bramę leśnego miasta. Kiedy wszedł po drabince na wierzchołek drzewa, mógł wypatrzeć wszystkie elfowe konstrukcje – domy i hipermarkety wiszące na drzewach, świątynie, wieżę magów i pałac okrutnej GALi....
Nagle ujrzał dwóch elfowych strażników.
-Heej, co ty tu robisz?
Rzepus natychmiast wyjął z kieszeni gumowe, spiczaste uszy, które załozył na swoje prawdziwe narządy słuchu...
-Tak?
-Kim jesteś? Nie widziałem cię tutaj.
-Nazywam się... eee... Kurczę, jak ja się nazywam...
Jeden elf szepnął coś do drugiego i pokiwał głową.
-...Nazywam się...O! Już wiem, nazywam się Riepous i jestem tutejszym magiem, tak własnie! Jestem magiem...
-Coś nam się nie chcę wierzyć...
-Jak to? Jestem stuprocentowym elfem! Mam uszy i tak dalej...
-No to powiedz ,,Allanfahrunil La verdanoixandiernathalien~Havalennya! Gala driadlen iv hannavald!”?
-Dobra, poddaje się...
-Ha! Idź powiadomić Smoldira, że mamy tu szpiega! Królowa się ucieszy....
Rzepus został zaprowadzony do ciemnego lochu pod miastem. Wtrącono go do celi nr 7913 i zostawiono o chlebie i wodzie...
-Miłego dnia! Jutro osobiście zobaczysz królową, a to wielki zaszczyt! He, he, he!
Elf strażnik odszedł, a na jego miejsce przydreptał dziwny gość, wielkości gnoma. Może trudno w to uwierzyć, ale był elfem...
-No i co? Dla kogo to się szpieguje co?
Rzepus nie weidził co powiedzieć. W końcu odparł:
-Dla Menelli!
-A czegóż to Menella może od nas chcieć, co?
Rzepus nie odpowiedział.
-Mów, bo zaprowadzimy cię do pałacu!
Nagl rozległ się krzyk ze stołówki.
-Smoldir, chcesz trochę smolcu?!
-Mówiłem, żebyś nie drażnił mnie swoimi gadkami Imragil! A teraz wracaj do roboty, bo naślę na ciebie Marylkę! – krzyknął niski elf w stronę jadalni.
Rzepus przypomniał sobie, co czytał w swojej książce o kultach i modlitwach. Była tam modlitwa...
-Mocy przybywaj, mocy przybywaj...
Rzepus mamrotał modlitwę coraz bardziej i głośniej, co zaniepokoiło Smoldira.
-Co tam tak mamroczesz pod nosem? Chyba mi nie powiesz, że zaraz użyjesz swoich mocy magicznych? Hłe, heh!
Ale Rzepus nie słuchał. Mamrotał coraz bardziej i więcej, aż w końcu poczuł w sobie moc Bogów. Silny niczym Korran Barbarzyńca, rozerwał kraty, kopnął Smoldira w mordę, po czym uciekł z więzienia...
-Mam tylko pół minuty! – wydyszał Rzepus wbiegając do pałacu GALi. Odpychając dwóch strażników, wskoczył w zwolnionym tempie do komnaty tronowej. GALa siedziała na tronie myśląc, jakie by tu nowe tortury zastosować, kiedy nagle Rzepus rzucił się rozpaczliwie i wyrwał jej bicz z ręki. GALa miał właśnie rzucić na Rzepusa jedno ze swych przerażających zaklęć, ale on wykonał zdumiewający skok na miarę Trynity z Matrixa, i wyleciał przez okno lądując tuż przy u*****liwym, zielonym smoku...
-O, jesteś już! Widzę, że masz pejcz! Spisałeś się na medal! Oto moje XXX...
Smok wręczył Rzepusowi lśniącą kulę. Rzepu zapakował ją do wora, pokazał Okej i uciekł z lasu, rozglądając się, czy nie goni go jakiś elf... W czasie biegu Rzepus wstąpił na pobliskie bagna. To co tam zobaczył przeszło jego najśmielsze oczekiwania. Znajdowała tam się wioska muminków, pełna ohydnych lepianek. Rzepus ostrożnie przysunął się bliżej, naładował różdżkę i wycelował w mumina. Bum! Muminek rycząc okropnie padł na ziemię. Inne stwory zauważyły to i pobiegł ku Rzepusowi! Ten z krzykiem rzucił się do ucieczki. Ganiając się w kółko, dookoła ogniska, Rzepus wpadł na pomysł. Przeskoczył ognisko, czym zdezorientował potwory. Wylał na nie wrzątek z gara i nie czekając ani chwili rozpruł jednemu czaszkę. Wszystkie zawyły złowrogo, a Rzepu wyjął z mózgu dziwną substancję – ni to gaz, ni to płyn - i pobrał do butli. Szybko uciekł z mokradeł zostawiając krwiożercze, lecz jakże głupie, muminki na pastwę losu...
Po kilku dniach biegu, Rzepus dotarł do domu Józka. Niestety, gospodarza nie było. Zostawił tylko kartkę: Jestem na cmentarzu w Wesołej Dolinie.
Rzepus odsapnął chwilę, a następnie pobiegł do najsławniejszej w Krainach Nekropolii...
Kiedy dotarł na miejsce była północ. Zobaczył wyraźnie kilka sylwetek zombi i mgłę, która była Józkiem. Szybko podbiegł i rzekł:
-Mam wszystko. Możemy zaczynać?
-Oczywiście! Szczeże mówiąc... Myślałem, że ci się nie uda!...
Rzepus tylko pokiwał głową i zagotował wodę w kotle. Wrzucił po kolei: Marchew, rękę faceta, włosy elfa, krew wampira, mózg Yeti, XXX, bazylię, liść laurowy, szczyptę Głupoty i ok Dziwoląga. Wymieszał wszystko dokładnie przez pięć minut do czasu, kiedy grom uderzył w wieżę kościelną, po czym wlał (jeszcze dymiącą) zawartość kotła do miski i wstawił ją do chłodziarko zamrażarki, którą Józek przytargał ze sobą. Po miłej nocy spędzonej pod nagrobkiem, w towarzystwie równie miłych zombi, Rzepus wylał z misy ciało Józka. Uradowany duch wskoczył do nowej powłoki i dopiero po 10 minutach świętowania, skapnął się, że nie ma ubrania. Założyl na siebie zużytą pelerynę i podziękował za wszystko Rzepusowi...
Rzepu szczęśliwy wrócił do domu, mając za sobą kolejną przygodę. Postanowił umieścić to w swojej książce, jutro z rana. Na razie myślał tylko o wygodnym łóżku. Położyl się w spokoju, rozmyślając nad kolejnymi przygodami.....................................
The Koniec!
|