Lokalna Siec komputerowa, żadna tam Amatorska :-) Witaj, naskrob szybko cos dla nas/o nas/przez nas. I przyjedz do Mielna - pogadamy Dzieki.

« 1 2 3 4 5 6 7 »
Nick:salman Dodano:2004-06-08 00:00:33 Url:mielnet.pl Wpis:do chlopakow ze wschodu

sluchajcie, jak patrze na
http://mielnet.pl/stat/mrtg/dj.html
to widze ze przez caly bozy dzien jest u was upload na poziomie 10kb/s (nasze cale pasmo na upload 12,8)
jak dla mnie oznacza to ze macie caly czas wlaczone p2p
przypominam ze caly czas obowiazuje nasz http://mielnet.pl/regulamin.htm
który w jakims tam punkcie głosi:
" 6.3 Użytkownikom sieci nie wolno: (...)
w godzinach 13:00-23:00 korzystać z programów opartych na mechanizmach peer2peer /Kazaa, eDonkey, eMule, DirectConnet, Grokster, i inne/!! "
Chyba ze chcemy sie spotkac i go (regulamin) przedyskutowac.
Jezu uspokójcie się bo zapychacie dostep innym /skarżą się/...

peace
salman at mielnet kropka pl
N 54°16' E 16°04'
Nick:deebee Dodano:2004-05-23 13:39:21 Wpis:Rozkład ciśnienia oraz położenie głównych układów barycznych nad europejskim obszarem synoptycznym sprawiają, że z wysokich szerokości geograficznych nad północnym Atlantykiem poprzez Morze Norweskie oraz środkową, a następnie południową Skandynawię, wartkim strumieniem płynie do nas powietrze chłodne i wilgotne. Dobrze rozbudowany wyż z ośrodkiem nad Wyspami Brytyjskimi od kilku ładnych dni nie zmienia swojego położenia. Swoim klinem usiłuje połączyć się z wyżem syberyjskim. Reszta obszaru synoptycznego jest w zasięgu licznych ośrodków niżowych. Największy wpływ na przebieg zjawisk pogodowych w Polsce będzie miał ośrodek niżowy ulokowany nad Morzem Barentsa, Morzem Białym i Finlandią. Takie położenie wyżu i niżu zawsze powoduje spływ zimnego powietrza, przynoszącego ochłodzenie, które w maju określane jest mianem "zimnych ogrodników". W tym roku naturalny okres synoptyczny utrwalający ochłodzenie wydłuża się i potrwa jeszcze do połowy przyszłego tygodnia. Później będzie już tylko coraz cieplej.
Nick:salman Dodano:2004-05-18 20:52:52 Url:mielnet.pl Wpis:przesiadka na DSL z SDI to tak jak zamiana żużlu na Słowackiego na polbruk. XXI wiek... Szkoda że 4 lata po wejściu w nowy wiek. Ale generalnie jest fajnie /choć polbruk jeszcze nie u wszystkich/.
pzdr
salman
Nick:deebee Dodano:2004-04-17 17:31:44 Wpis:Piątek. Dzień wolny od pracy. W ten sposób mój pracodawca odwdzięcza mi się za trud, jaki ponoszę, "harując" w soboty przez "bite" cztery godziny. Jednak nie do końca jest to wolny dzień. Lista zadań do zrobienia jest długa, więc już o dziewiątej muszę podnieść się z łóżka, bo niestety Aga o tej porze przyjmuje "korkowca" i zaczyna od rana wbijać mu do głowy podstawy angielskiego.
Piątek, piękny, słoneczny dzień. Woń rozkwitających listków drażni nozdrza. Na drzewach wszystko już postawione w stan gotowości czeka, by trysnąć zielenią niczym islandzki gejzer, niczym sycylijska Etna, by pozasłaniać śmietniki i inne brudy. Nad Sopotem bezchmurne niebo przytłacza swoim błękitem tak samo, jak przytłaczają sondaże Samoobrony, niczym - modne ostatnio - bluzeczki, kurteczki i inne fatałaszki porozwieszane na manekinach w centrach handlowych. Mój cień pokazuje północ, gdy przecina Kościuszki tuż obok przystanku 117-tki i 143-ki, vis a vis południowego wyjścia z kolejki - Metra (jak ja nazwał Siwy). Samo południe. Słońce bije ciepłem po moich niedogrzanych po tegorocznej zimie plecach i odbija się intensywnym blaskiem od wszystkich jasnych powierzchni płaskich. - Przydałyby się okulary - myślę lecz szybko porzucam tą mysl, tak jak porzuca się trefną broń. Wystarczy przecież zmrużyć oczy. Sunę powoli, acz zdecydowanie w kierunku poczty. W knajpie u Kinsky'ego (to od imienia tego słynnego Klausa - tu urodził się i mieszkał) juz siedzą, rozmawiają, popijają. Ta część Kościuszki lekko zakorkowana za sprawą zaparkowanych aut po obu jej stronach. Ci, co nie stoją w korkach jadą w dół miasta, w stronę morza, a właściwie zatoki. Skręcają w Chopina albo dalej we Władysława IV, by po szybkim, tak szybkim, jak spadek notowań SLD, kilkusetmetrowym zjeździe włączyć się do ruchu na - pełnej życia tego dnia - Grunwaldzkiej. Tam już tylko deptaki, parki, Łazienki Północne, Łazienki Południowe, promenada i molo.
Piątek. Wkładam płyty ze świeżo "wypalonymi" bajkami do miękkiej koperty. Pani w okienku uśmiecha się, kiedy ją waży. Naklejam znaczek i ślę to priorytetem do Chojnic, do czekającej na "zajączka" mojej pięcioletniej szwagierki. Przed pocztą znów uderza mnie blask kwietniowego słońca. Nad dachami licznych tu, w Sopocie wieżyczek kołują mewy, ci padlinożercy morscy, skrzecząc przy tym, lecz tu - na chodniku - wewnątrz przedświątecznego zgiełku pozostaje to niezauważalne.
Piątek. Jeszcze tylko zamknę okno, pozasłaniam żaluzje i mogę wychodzić. Plecak jest lekki. Kiedy mijam Kościuszki obok wcześniej wspomnianego przystanku cień chyli się ku Zatoce Gdańskiej, ku wschodowi. Na dworcu PKP w ogóle nie widać atmosfery świąt, jakichś rozpaczliwych prób szukania możliwości dostania się do najbliższych, do swoich miejsc. Zresztą czego ja oczekiwałem, że nagle przeniesiemy sie w lata osiemdziesiąte? Spokojnie deklamuję: - Cały i studencki do Koszalina na 16.42. Na peronie dołącza do mnie po chwili Aga wprost z pracy. Na nią już czeka szybki obiad w torebce od Mc Donalds'a. Nie było czasy, by zjeść w domu. I tylko ludzie towarzyszący nam w oczekiwaniu na pociąg tak jakoś dziwnie patrzą, kiedy ona syci swój głód, wgryzając się raz po raz w kanapkę z kotletem.
Piątek. W drodze. Moim starym i sprawdzonym zwyczajem szukanie albo polowanie na miejsca w pociągu zaczęliśmy od ostatniego wagonu. Zawsze tak robię. Nie od dziś wiadomo, że właśnie w ostatnich przedziałach składu chowają się różnego ropdzaju typy i typki. Ludzi to odstarasza. Mnie wręcz przeciwnie. Kusi mnie wyobrażenie o pustych przedziałach i towarzyszący przy tym dreszczyk emocji, by nie dostać od jakiegoś typa w ryj. Zdrowa adrenalinka. Mimo dnia jaki właśnie mamy znaleźliśmy przedział, w którym jechała tylko jedna osoba. Po typach i typkach ani śladu. Dziewczyna, bo tą osobą w przedziale jest dziewczyna, jedzie pewnie z samego serca Mazur. Twój Styl do połowy przeczytany, Marlboro mętalowe, zdjęte buty - to wszystko zdaje się mówić, iż podróżuje juz jakiś czas tym składem. Trójmiasto odpada, boe nie zdążyłaby nawet tak się rozsiąść. Tczew i Malbork też, bo raczej nie ma tam wyższej uczelni, a coś mi podpowiada, że to studentka jak nic. I jak na moje oko to pewnie jakaś pedagogika lub inna resocjalizacja. Musi więc z samego Olsztyna jechać, minęłą już zatem krainę jezior, pagórków, przecięła Nogat, płaskie Żuławy, Wisłę a teraz mija Trójmiasto i mknie dalej. Od teraz juz nie sama.
Kiedy opuściliśmy ostatnią wypustkę, mackę tego organizmu miejskiego - Wejherowo, wyszedłem na korytarz. Jak dziecko wystawiam twarz za okno jadącego pociągu - w TGV rzecz niewykonalna - i łechtam się zapachem łąk, lasów, kwietniowego powietrza. Słońce chyli sie coraz to niżej ku horyzontowi, wskazując kres podróży. Stoję tak i rozpoznaje miejsca, punkty, dzięki którym odmierzam odległość do domu. Za Jezierzycami wjeżdżamy w wąwóz, wiem, choć stąd tego nie widzę, że na jego prawym zboczu, kawałek dalej stoi hala produkcyjna. Ta sama, z której brałem i rozwoziłem zamrażarki i ta sama, do której - swego czasu - wiozłem o pierwszej w nocy, w piękną, gwiaździstą, letnią noc wiozłem kapustę. Do Słupska wjeżdżamy od północno-wschodniej strony, robiąc łuk po łagodnym zboczu. To zbocze schodzi w dolinę rzeki Słupi, gdzie po jej drugiej, przeciwległej, zachodniej stronie wyrastają dziesięciopiętrowce poskładane w osiedla niczym rodzinki grzybów po solidnym deszczu. W dole, w dolinie, wzdłuż rzeki ciągnie się droga do Ustki.
Piątek, błękitne niebo, słońce, choć nisko, rzuca cienie na dolinę rzeki Grabowej. W tle kręcą się płaty wiatraków w okolicy Darłowa. Nawet nie wiem, kiedy minęliśmy Sławno. Chyba się rozmarzyłem. Chyba już myślami byłem w Mielnie, u siebie, u swoich. Mój ulubionu moment podróży. Wynurzamy się z cienia lasów podsianowskich. Mkniemy od strony Wiekowa. Skibno. Suniemy po nasypie, który usypali ku czci swego kanclerza pracowici Prusacy. Po lewej Sianów w dolinie rzeczki Unieść, po prawej płasko, łąki, bukowy las, a za nim Jamno. Jezioro Jamno. Juz wspinamy się po zboczu Chełmskiej, mijamy Gorzebądź, Kędzierzyn, Skwierzynkę i wynurza się Koszalin.
Wysiadamy na końcu składu i po cichu, niezauważenie czmychamy z Agą przez tory, by znaleźć się na parkingu obok poczty. Znajome żółte autobusy marki skandynawskiej, związek gmin pomorza środkowego wymalowany na ścianie przeciwległego bloku. Kiedy dojeżdżamy do Mielna czerwonym matizem i już widzę czerwone dachy najpiękniejszej z ulic tej miejscowości, moje dłonie pokrywa pot. To radość właśnie się na nich skropliła.
Tego wieczoru, w piątek dolewalismy jeszcze tej radości trochę w siebie lecz juz w innej postaci. Towarzyszyły temu roześmaine gęby Salmana, Kaśki, Kukły, o którym teraz jeszcze nie wiedziałem, że do Belgii wyjeżdża, Beaty, Siwego, Magdy i moja.
Kole północy. Wielki piątek przechodzi w Wielką sobotę. Przyjemne zmęczenie zamyka mi powieki. Zadowolenie koi do snu, bo wiem, że gdy się obudzę wciąż tu będę i pognam z jajami, co z koszyka wypaść potrafią w odwiedziny do faceta, który ciągle się ubiera na czarno, choć też tego nie rozumiem.
Daniel B.
Nick:D.J. Dodano:2004-04-10 16:19:33 Wpis:znów Wielkanoc....

Pewnego razu, a było to dokładnie rok temu, a jeszcze dokładniej w Wielkanoc. Kolejną, zresztą jak co roku. Jak co jeden obrót dookoła tej żółtej gazowej kulki. Właśnie w ten dzień, w tamtym roku. Dzień który powtarza sie z trochę mniejszą precyzją niż Boże Narodzenie. W odległości od siebie około 365 dni stwarzając przy tym pewne uczucie czasowej klaustrofobii. Tak, to była wielkanoc. Dokładniej sam środek, czyli sobota, a dokładniej sam ranek, środka nocy. Taki dzionek rózni się od innych nie tylko tym, że ciężko go określić na tle zjawisk świetlych i przy pomocy wydawanych dzwięków ale również tym, że wypada w ten dzień pośpiesznie przebierać nóżkami zmnierzając do miejsca, gdzie pewien pan ubrany na czarno kropi jaja wodą.
I tak, rok temu zastanawiałem się nad tym co się wydarzyło w wielkanoce wcześniejsze. Myślałem, myślałem i myślałem.....Wiekszość wielkanocy szybko zgasło jak metanowe bańki, a to co pozostało to raczej wycinki wojen wodnych rozgrywających się w obrębie czterech ścian lub sadzawek(nie komentujmy tego)....Czyli w sumie nic nowego, jak co roku. Każą chlapać wodą to chlapiemy. I wtedy każde H2O jest dobre. A skoro wesoła tradycja to nie ma co się nawet zastanawiać nad jej znaczeniem, a co dopiero sensem.
Przemierzając w ten sposób wszystkie połączenia dendrytowo-synaptyczne trafiłem do miejsca, które przechowuje informacje o....no jasne, że o Wielknanocy. Tylko, że nie o byle jakiej Wielkanocy. To jest tej Wielkanocy pisanej przez duże W. To znaczy pierwszej Wielkanocy. A raczej pierwszej Wielkanocy, którą zapamiętałem. Nie wiem czemu akurat to połączenie neuronów zostało utrzymane, a inne nie, ale widocznie pewne, rzeczy mają sens niezaleznie od nas. Byc może chodziło o nowość...
A być może dlatego, że w tym kwietniowym dniu słońce powodowało wyjątkowe nagrzanie skóry. Zamiast tego koszyka z kolorowymi jajami w mojej lewej równostajnie bujającej się dłoni mógłby równie dobrze znajdować się ręcznik na plażę. A gdy spojrzałem w dół widziałem moje stopy uwięzione w brązowych sandałach z klawiaturą palców. Obok moich sandałów, których zdolność sprawiania radości była wątpliwa, stały buty śnieżnej białości. Jej właścicielką byłą moja starsza i bardzo wysoka kuzynka. Z perspektywy sandałów była bardzo dorosła. Aby być precyzyjnieszym powiem, żę była starsza ode mnie o cztery lata. Tak czy siak trzymała mnie za prawą rękę dość mocno i prowadziła w bliżej nie określonym kierunku do budynku z wysoką wieżą. Pamiętam jeszcze, że czarny typek niebudzący zaufania, pochlapał wodą mój koszyk. Brzdęk. Brzdęk. I było po wszystkim. Cała ta ceremonia była dość ponura i bardzo chętnie wyszedłem z tamtąd z moim koszykiem. Cała ta wycieczka miała jednak taką filmową otoczkę nowości i chyba dlatego była warta odnotowania w pamięci.

W dzień w którym tak bardzo wysiliłem umysł do odgrzebywania skamielin również prażyło słońce.
Zerwałem się z łóżka w nadziei, że to będzie "dobry dzień dla naukowca" jak mawiał Dexter.
I od razu, z miejsca, jakby to było przeznaczenie przydzielono mi zadanie. A być może sam sobie je przydzieliłem pytając: "Czy Ewa idze święcic jaja?". Tknęło mnie coś i zapytałem, bo stała ubrana w lekką ładną sukienkę i miała takie śnieżnobiałe buty. No i usłyszałem: "Że ktoś musi z nią iść i że to muszę być ja", "Aha".
Słońce zachęcało więc się nie spierałem myśląc o jakiejś nowości którą gotuje mi ten dzień. Czemu wtedy myślałem o sobie, nie wiem ale byłem pewny, że to będzie jeden z tych wyjątkowo udanych dni.

Czekaliśmy z Ewą cierpliwie kontrolując czas do wyjścia i nikt z nas nie wiedział jak to się stało, że wyszyliśmy za późno. Żeby zdążyć musieliśmy teraz podgonić kroku. Przeskoczylismy nad błotami ulicy Orzeszkowej i skręciliśmy na proste i równe wykładane polbrukiem ulice. Szliśmy, szliśmy i szliśmy. Ewa świergotała, świergotała i świergotała. Jej prawa poruszała się ruchem wahadłowym trzymając koszyk, w którym były pisanki, chleb i najlepsza polska kiełbasa. Esencja polskiego przemysłu wędliniarskiego. No i sól i przpieprz. Jeszcze trochę jakiejś trawy. Ewa właśnie przestała świergotać, zadając mi kolejne wyjątkowo trudne pytanie z kategorii tych na które nie ma odpowiedzi. Dochodziliśmy do skrzyzowania ulicy Żeromskiego i Róż gdy ja szukałem wmyślach dobrej odpowiedzi i gdy stopa Ewy w jakiś niewyjaśniony sposób zahaczyła o nieistniejącą krawędź między sąsiednimi kostkami polbruku. Ewa wraz z tą prześliczną, wyglądającą jak nadmuchana, sukienką i koszykiem runeła jak wieża na ziemię. Jajka potoczyły się daleko do przodu, każde w inną stronę ulicy. Taki jest urok kształtu jajek. Z oczu Ewy zaczęła lecieć woda. Starałem się ją zatamować ale leciała i leciała jak z kranu przez prawie całą drogę do kościoła. Był to bardziej jednak uraz psychiczny niż fizyczny. Starałem się ją pocieszać: "Nic się nie stało, pobiły się ale to tylko jaja, nawet nie ręcznie zdobione. Ułożymy, je tak, że ksiądz poświęci i nawet nie zauważy, że są pobite. Położymy je stroną nie pobitą.(ciężka sprawa) Pochlapie wszystko co mu damy. Taka jego praca. Chleb? Podmuchamy i będzie jak nowy. Kiełbasa? Popatrz: jak nowa." W akcie desperacji chciałem już pozbierać sól ale tylko ukryłem naczynie na sól na samym nie koszyka. Jajecznica. Sacrebleu...."Sól tej ziemi." Dokładnie, a nie w przenośni.
Pozbierałem najpierw koszyk, potem Ewę i znów ruszylismy do kościoła. Niestety ( a może stety) Ewa już nie świergotała. Zbliżaliśmy się do budynku z wieżą, a Ewa patrzyła na koszyk i pochlipywała. Przed wejsciem wycierałem wszelkie oznaki nieszczęścia z jej twarzy myśląc, że w środku już spiewają: " W tym radosnym dniu...!" I tak dalej...
Weszliśmy. Nie weszliśmy tam już tylko z chęcią poświęcenia jaj, towarzyszyło nam również to przeczucie, że dokonujemy obrazu majestatu...Jak Kain swoimi darami. Ewa położyła nasz koszyk obok wszystkich idealnych koszyków wypełnionych idealnymi jajkami, chlebami i solami i siadła obok mnie na ławce. Wszystkie koszyki stały uszeregowane na ławce specjalnej dla koszyków. Jako, że przyszliśmy chyba ostatni nasz koszyk stał na samym skraju. Człowiek ubrany na czarno zaczął kropić. Brzdęk. Brzdęk. Przesuwa się jednostajnie w naszą stronę. Brzdęk. Brzdęk.
Gdy tak czekaliśmy wpadła do kościoła wielce spóźniona jedna z wielkich dam. Szybko podbiegła do ławki z koszykami i próbując ustawić swój, niechcący, zupełnie przez przypadek, całkowicie nieświadomie, strąciła jeden z nich....Usłyszeliśmy: "Och najmocniej przepraszam, czyj to koszyk.Niechcący...." I tak dalej.
Oczywiście był to nasz koszyk. A raczej, to musiałbyć nasz koszyk. Puszka pandory się otworzyła. Podeszlismy z Ewą. Wielka dama była bardzo przejęta, tym, że zniszczyła nam kosz. Jakoś jej nie wyprowadziłem z błędu. Ewa ledwo powstrzymywała się od płaczu. Wrzuciłem wszystko do kosza i machnąłem ręką....
Wielki czarny człowiek podszedł do naszej strefy z koszykami. Stanął nad naszym zmaltretowanym koszyczkiem. Brzdęk. Brzdęk. Poszło...
Ludzie zaczeli przeciskać się po swoje perfekcyjne kosze. Postanowiliśmy z Ewą, że zaczekamy aż się ludziska pozabijają, a my wtedy po trupach spokojnie weźmiemy nasz koszyk i opuścimy ten lokal.
Lecz nasz koszyk nie był już nasz. Stał się nam obcy. Zepsuł nam dzień. Czarny człowiek popryskał go wodą lecz to nie zmieniło naszego stosunku do koszyka. Był nam całkowicie obojętny. Całą drogę z powrotem starałem się rozsmieszyć Ewę i myślałem czemu człowiek w wysokiej wieży ciągle ubiera się na czarno. Mógłby ubierać się w bardziej radosny sposób. Wszak kolor czarny w ogóle nie występuje w naturze...I tego mu życzyłem...Bedzie mu bardzo gorąco...

Daniel J.

P.S. Była jeszcze wielkanoc gdzie wróciliśmy z nie swoim koszykiem.
Nick:Marta Dodano:2004-04-02 19:55:34 Wpis:hejka, chyba sie nie obraziles ? i chyba nie zmieniles komorki na heyah? je nie moge bo to samo co era a ona tu nie me zasiegu...
Nick:Bartek i Marta Dodano:2004-03-31 19:58:09 Wpis:niee!!! przegrywalismy! ;) hehehehe do kumpli z paragonem? zastanow sie czlowieeeku :-P
Nick:salman Dodano:2004-03-31 00:26:41 Wpis:nie dali Ci z grą numerka?
Musisz pójsc do nich z paragonem...;-)
Nick:Bartek Pankros Dodano:2004-03-27 19:10:31 Wpis:...:::OGŁOSZENIE:::...
WSZYSCY, KTOZY MAJA NUMER SERYJNY DO NEED FOR SPEED HOT PRUSUIT 2 PROSZE SIE ZGLOSIC POD ADRES: zong2@poczta.fm I PODAC MI TEN KOD, TO WAZNE!PROSZE O POMOC! Z GORY DZIEKUJE!
Bartek Pankros
Nick:deebee Dodano:2004-03-23 18:24:03 Wpis:W ciągu ostatniego miesiąca udało mi się aż trzy razy odwiedzić kino. Oczywiście nie szedłem tam, by schronić się przed śniegiem z deszczem, czy wiatrem. Nie. Ot, zwyczajnie do kina trzy razy się wybrałem by obejrzeć filmy. Co ciekawe nie poszedłem tam, bo akurat coś grali, bo puszczali coś ciekawego. Nie była to spontaniczna akcja. Bardziej to przypominało akcję wywiadowczą. Najpierw wywiad i zebranie maksymalnej ilości informacji o obiekcie - w tym przypadku o filmie - zaraz potem uderzenie w cel. Tak więc poszedłem tam zupełnie świadomie, jak chodzi się kraść czereśnie, i z premedytacją.
Moją pierwszą ofiarą, trzymając się tej kryminalno-wojskowej terminologii, był obraz Sophie Coppoli o tytule: Między Słowami. To już drugi film tej młodej reżyserki, córki słynnego Francisa Forda Coppoli. Prosta historia jakich wiele tyle, że podana w tak zajmujący i ujmujący sposób, iż nie można nie dać się w nią wciągnąć. Pomagają nam w tym główni aktorzy Bill Murray i Scarlett Johansson. Dodatkowo dla mnie, jako mieszkańca tego, a nie innego kawałka na globie bardzo interesującym było miejsce akcji filmu. Oto Japonia, kraj tak totalnie egzotyczny, że aż śmieszny, co widać na ekranie. Widać, że reżyserka spędziła tam trochę czasu. To rzuca się w oczy. Dostajemy więc wyciszoną narację o dwojgu samotnych ludzi w totalnie obcym dla siebie miejscu. Wszystko to podane jest w odpowiednich proporcjach. W tym filmie nic nie krzyczy, a koi, uspokaja nas rytm długich ujęć, wejrzeń w głąb...
Druga odsłona ze mną w roli widza, to film niejakiego Alejandro Inarritu - 21 Gramów. To ten sam facet, który nie tak dawno temu powalił mnie na kolana obrazem Amores Perros. I w tym filmie jest coś z Amores Perros. Też trzy historie, też połączone jednym mianownikiem wspólnym, też każda inna. Opowiedziane przy pomocy krótkich ujęć z ręki, nie zawsze pokazywanych w chronologicznej całości. Zresztą w ogóle ma się wrażenie, że reżyser z chronologią jest na bakier. Szybko jednak odnajdujemy się w tej zlepce i akceptujemy sposób opowiadania do tego stopnia, iż po projekcji nie można sobie wyobrazić innego. Alejandro przenosi się tym razem do Stanów, ale gdzieś w pogranicza z Meksykiem. Zapach pustynii i Kaktusów unosi sie w tle. Trójka boheterów, w których role wcielili się - Sean Penn, Naomi Watts oraz Benicio Del Toro, spotyka się na swojej drodze. Ich losy przecinają się jednak niebanalnie. Reżyser radzi sobie doskonale wraz z autorem zdjęć i muzyki...
Jednak, gdy o zdjęciach mowa, to konieczne jest wybranie się na trzeci z kolei przeze mnie obejrzany film. Powrót Andrieja Zwiagincewa obfituje w cudowne zdjęcia. Zresztą nie tylko. Według mnie w tym filmie jest wszystko. Piękne zdjęcia, dobrana do temperatury historii muzyka, mistrzowscy aktorzy (właściwie trzej, ale w sczególności chłopcy grający role synów), scenariusz oraz sposób poprowadzenia tego przez reżysera. Dawno nie widziałęm filmu zza wschodniej granicy. Znam tylko jeden, który mi sie spodobał do tej pory, a tu totalne zaskoczenie. No i ma się wrażenie, że dzieje się to bardzo blisko...
Do efektywnego obejrzenia wszystkich trzech tytułów potrzebna jest odrobina koncentracji i zaangażowania ze strony widza. Mimo, to zachęcam ich do tego, bo dowiedzą się czym różnią się zdobywcy oskara od zdobywców złotych globów, złotych lwów itd. ... P.S. Pozdrowienia z wiosennego Sopotu
Nick:Natka Dodano:2004-03-17 20:49:55 Wpis:siemano ludziska!!!! widze ze mielnet sie trzyma, i to dobrze... wpadne w lato i zobacze co w Mielnie piszczy... a propos POZDO DLA WAS, POMOZANIE!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!! ( i tak bym krzyczala litery wyrazaja moje slowa...)
Nick:salman Dodano:2004-03-05 21:52:30 Url:mielnet.pl Wpis:pięknie pisze, niech pisze, więcej nawet.
A wolałbym go w tivi, niech zastąpi Szpakowskiego, mój tata transmisje z imprez sportowych spokojniej moze by oglądał...
Nick:vincenzo Dodano:2004-03-04 17:40:04 Wpis:oj deebee, deebee - czemu tylko ty tak męczysz wzrok innych?! eeehhh'
Nick:aigor Dodano:2004-03-03 06:41:18 Url:miel Wpis:Deebee- no teraz to mogę sie zgodzic(lub nie) z Twoimi poglądami i spostrzezeniami odnosnie wiosny...futbolowej. Bo o tamtej pogodzie i tych frontach itd to nic nie wiedzialem.
No moze rosnie nam Szpakowski, Borek- chyba nie Basałaj?
Nick:deebee Dodano:2004-03-02 10:35:55 Wpis:No i zaczęło się. Ruszyły współczesne igrzyska Europy, jakimi jest Liga Mistrzów. Po zimowej przerwie znów mogliśmy zobaczyć zmagania wielkich drużyn naszego kontynentu. TVP pokazała nam rywalizację Realu z Bayernem zakończoną remisem. Oglądałem ostatnie 30 minut tego meczu i przyznać muszę, że niczym szczególnym mnie nie urzekły obie drużyny, a Olivier, okrzyknięty najlepszym bramkarzem świata po ostatnich mistrzostwach w Azji puścił taką łajzę, że lepiej o tym nie mówić, a tym bardziej pisać. Tym bardziej cieszy, że bramkę strzelił mu nie kto inny jak sam Roberto Carlos. Nie był to jednak jego najpiękniejszy gol w życiu. Pokusiłbym się o tezę, że do średnich też nie należał. Pan Kahn chyba miał tego świadomość. Przynajmniej na takiego wyglądał schodząc z murawy. Ogólnie rzecz biorąc mecz nie był ciekawy. Dzień później, czyli w środę inny hit - Porto walczy z Manchesterem. Mecz rozgrywany w Portugalii, widać, że stadion już gotowy na mistrzostwa w tym roku, pięknie odnowiony. I jakie zaskoczenie! Byłem przekonany, że drużyna w czerwonych koszulkach wywiezie przynajmniej punkt do Anglii. Ale ci w koszulkach z niebieskimi paskami byli po prostu o niebo lepsi. Na boisku od razu było widać, w jakim kraju już jest wiosna. Było widać, że nie jest to Anglia. No i ta wspaniała główka na dwa do jednego. Pod samą poprzeczkę. Nie do wyciągnięcia. Było w tym meczu wiele więcej sytuacji. Widowisko zdecydowanie lepsze od wczorajszego, czyli wtorkowego.
Tak więc zaczęło się. Chłopaki w Europie wyszli na boiska, znaczy to - zima ma sie ku końcowi. Na razie tylko w zachodniej części Europy i na jej południu. Pewnie dlatego do tej rundy rozgrywek nie dochodzą albo dochodzą rzadko kluby z Rosji, czy Ukrainy. Biegać po śniegu, podczas gdy gdzie indziej już pticy pajut? Niemożliwe. Są wyjątki, które tylko potwierdzają regułę. Takim wyjątkiem jest Lokomotiv z Rosji, jednak nie wróżę i przejścia do dalszej, ćwierćfinałowej fazy LM.
Po ponad dwumiesięcznej przerwie znów wpadniemy w ten dwutygodniowy cykl zasiadania przed telewizorem i emocjonowania się zmaganiami dwudziestu dwóch facetów biegających za piłką. Tak upłyną nam kolejne, ponad dwa miesiące do finału. Wtedy to będziemy się cieszyć tym widowiskiem, ale nie tylko, może sami zaczniemy kopać w piłkę rozkoszując się pełnią wiosny.
Nick:mn Dodano:2004-02-29 23:43:42 Wpis:pozdrowienia dla starych ziomkow z Mielna - michal Gdynia ps: fajna stronka
Nick:szkoła Dodano:2004-02-25 07:59:51 Wpis:.
Nick:Łukasz&Mateusz Dodano:2004-02-20 22:05:54 Wpis:Ale przegiąłeś z tymi oplami!:-)
Brawa za odwage skoku na bungy.
Pozdro.
Nick:Reev Dodano:2003-11-08 23:30:36 Url:http://reev2002.w.interia.pl/ Wpis:Dla próbujących odpalić krążący po sieci Mielnet pewien plik (czyt. film) w mpeg - polecam kodeki http://www.k-litecodecpack.com/ . W sumie jest tam wszystko (czyli wszystko wywalić co było inne i zainstalować tylko to - nic się nie oprze :)
Nick:salman Dodano:2003-11-02 14:59:55 Url:mielnet.pl Wpis:http://www.trzepak.pl/viewtopic.php?p=3720#3720
Nick:deebee Dodano:2003-10-28 10:42:30 Wpis:Ostatnio mój kolega napisał mi był w sms-ie, że nie pamięta, kiedy to w dniu jego urodzin ziemia spowita była kołderką śnieżną. Urodziny miał 24 dnia tego, kończącego się powoli miesiąca. Przyznać muszę, że i moja pamięć nie potrafi odtworzyć sytuacji, kiedy to śnieży już w trzeciej dekadzie października. Tydzień temu pisałem o nadchodzącej zimie, ale nie spodziewałem się, że nastapi to tak szybko, choć domyślałem się, że szybciej niż później. Nie tylko mój kolega dał się zaskoczyć. Nie zorientowali sie w tym wszystkim nasi drogowcy, nie pierwszy raz zresztą i nie ostatni zapewne. I nie należy mieć pretensji do nich, myślę sobie, bo choć rok w rok są zaskakiwani przez nagły atak zimy, to przyznać trzeba, że w tym roku mieli do tego pełne prawo. Być może po raz pierwszy. Na pewno pierwszy raz odkąd pamiętam.
Tak więc umknęła nam gdzieś jesień po drodze. Praktycznie od razu po lecie nadeszła winter, jakby anglosasi powiedzieli. Nie przekreślałbym jednak jej szans na powrót. Otóż mamy cały listopad przed sobą. Miesiąc, w którym pospadają te wszystkie kolory z drzew. Potem przyjadą jedni z drugimi i je zmiotą, a te co nie zmiecione zostaną, to zgniją, rozłożą się. Jednak, by pospadać mogły wszystkie te żółcie, złota, pomarańcze, czerwienie, rubiny, brązy i zielenie gdzie niegdzie, to dmuchnąć musi. I w listopadzie właśnie bardzo łatwo o 100, 110, 120 km na godzinę wiejące prosto w twarz lub prosto w inne miejsce, zależy jak się do tego wiejącego ustawimy.
Nie tylko o wiatry, czy wręcz wichury jest łatwo w listopadzie. Równie szybko można złapać przeziębienie. Stąd pewnie te szturmy na tak zwane ZOZ-y lub NZOZ-y w celu szczepienia przeciw grypom, anginom i innym cholerom. Tymczasem w zachodniopomorskiem zbiera swe żniwo Posocznica Piorunująca. Taką informację powziąłem byłem z wiadomości regionalnych w pomorskiem. I nie byle jaka jest to choroba, bo kładzie trupem człeka w ciągu pół roku zaledwie od momentu pierwszego z nią kontaktu. Warto by przeciw niej sie zaszczepić lecz nie ma chyba takiej szczepionki. Zresztą ja i tak sie nie szczepię. Mi wystarcza cebula i czosnek. Zawsze działa. Ma kojący wpływ.
Tak samo, jak film, który ostatnio byłem obejrzałem. Mianowicie "Zmruż oczy" pana niejakiego Jakimowskiego. Jest to bowiem bardzo spokojna, malownicza historia. Ci ,co lubia akcję w kinie niech na ten film nie idą, bo kląć mnie będą, ale ci, co lubią wygodnie w fotelu się rozsiąść, nogi wyciągnąć i na fotel przed położyć (ja tak byłem zrobiłem, bo na balkonie siedziałem, a oprócz mnie nikogo) i z przyjemnością trawić obrazy przez reżysera malowane, że tak powiem, to ucztę niesłychaną mieć będą. Aż ciepło się robi, pomimo tego, co za oknem się dzieje, tej zimy całej i w ogóle. Więc ciepło się robi, powtarzam, gdy na ten film się patrzy. Ja, fan lolków palenia, zupełnie trzeźwym będąc ten film oglądałem, a zdawało mi się, żem upalonym nieco. Ktoś w szanownej Wyborczej napisał był, że to nie kino akcji tylko kontempalcji i rację miał i ma ją w całej swej rozciągłości.
Nie miał za to racji bohater filmu Blow. Grał go Johny Deep. Nie miał racji w wyborze swym, w wyborze sposobu zarabiania na życie. Był przemytnikiem dragów. Jednym z większych i co ważne bohater ten jest nie tylko bohaterem filmowym, bo również ma swego odpowiednika w rzeczywistości. Tak więc jest to historia, która wydarzyła sie naprawdę. Równie świetny film. Nie wiem dlaczego go przeoczyłem, bo ma już swoje dwa lata, a jest to film z gatunku "nie do przeoczenia".
Tak samo nie da sie przeoczyć, nie da sie nie zauważyć, że już za dni kilka pierwszy dzień listopada. I nie wiem, czy to jest Święto Zmarłych, czy Wszystkich Świętych, tak to u mnie jest z tą tradycja kościelną. Ważne, że na myśl o pierwszym listopada przed oczami mi stają ci, których nie ma i chyba o to w tym wszystkim chodzi. Więc nie da się nie zauważyć, że to już blisko, bo ci co na chryzantemach wszelkiego rodzaju zarobić chcą, już się do tego powoli garną, sam zresztą nieźle zarobiłem kilka lat temu, przez trzy dni wyżej wymienione kwiaty sprzedając. Handel jak handel. No może bardziej opłacalny. Więc chryzantemy, znicze, groby, zapchane autobusy na cmentarze tuż tuż, co oznacza, że do dom czas. Do siebie. Do zobaczenia...
P.S. Przeczytałem wpis Salmana i opadła mi szczęka. Bez komentarza.
Nick:Natka Dodano:2003-10-23 22:05:39 Wpis:KONIEC MIELNETU?????????NO NIE!!!!!!!!!!!!
Nick:salman Dodano:2003-10-23 01:19:25 Url:mielnet.pl Wpis:http://www.rzeczpospolita.pl/gazeta/wydanie_031021/prawo/prawo_a_2.html
" Przyznaje jednak, że ze względów technicznych nie wszyscy klienci, do których dociera SDI, mogą skorzystać z nowych rozwiązań"

ja tak tylko ****a a'propos

as
Nick:salman Dodano:2003-10-22 21:21:43 Url:mielnet.pl Wpis:KONIEC MIELNETU
tak jak powyżej...
W związku z wprowadzeniem poprzez Telekomunikację Polską S.A. (czytaj telekompromitację) nowego regulaminu świadczenia usługi SDI, zgodnie z p.6: zakazane jest dzielenie łącza SDI poza lokal.
KONIEC,
przynajmniej do czasu aż zmienimy łącze (lub dostawcę inetu, co bym ****a chyba wolał) na DSLa, tam takich obostrzeń nie ma.
Wszystko przez to ze tepsa chce sprzedac wecej Neostrady, a takie sieci jak nasza zabieraly jej klientów. No to trzeba je bylo upieprzyć. Najlepiej zmianą regulaminu("T.P. SA zastrzega sobie prawo do zmiany warunków handlowych świadczenia usługi..."). CO JEDNAK W PRZYPADKU gdy w jakieś miejscowości brak technicznych możliwości instalacji usług opartych na Neo/DSL??!?!?!? Blacha!!!!. Nasza sieć musi przestać działać, przynajmniej na dotychczasowych zasadach.
OCZYWIŚCIE BEDZIECIE MIELI DOSTĘP DO LAN (local area network, czyli własnych kompów), DO KONT NA SERWERZE MIELNET(domena jest moją własnoscią i ją utrzymywał), ale dostęp do INTENETU od dnia 6 listopada będę musiał odciąć. Bo inaczej zapłacę za 3x abonament (3x140PLN) x (każde udostępnione połączenie) x (ilość miesięcy przez jakie połączenie było udostępnianie).
Powyższe posunięcie firmy p.Czubówny uważam za CHAMSKIE, mało zresztą, za ....... nie nie będe tu pisał tego co myśle o firmie która więcej wydaje pewnie więcej na prawników niż ja zarobię w całym życiu.
Ninijszym jednak przysięgam - jak będe miał alternatywę to zawsze wybiorę innego dostawcę NETu niż TA firma. Mam nadzieje, że z chwilą wejscia do UE taka alternatywa się pojawi, a wtedy nasz dotychczasowy NARODOWY operator popłynie po bandzie. O tak, to Wam gwarantuje, popłyną jak ponton....
Wszelkie uwagie nt zmiany regulaminu prosze przekazywać pod numerem INFOLINI TPSA - 0800 100 800 lub wpisać w formularzu http://www.telekomunikacja.pl/kontakt/index.php
Zachęcam.
Ja juz sie wpisałem.
niech ich wszystkich szlag trafi
dziś bez peace
salman
Nick:deebee Dodano:2003-10-21 13:11:35 Wpis:Lecą liście z drzew, lecą liście z drzew. To już nie tylko jesień do nas dotarła, to nawet już zima puka do naszych drzwi. Przez ostatnie kilka dni, a właściwie nocy, przetoczyła się fala przymrozków, a nawet mrozów przez nasz piękny kraj. I choć nas tu na północy oszczędził los najbardziej, to nie dało się i nie daje wciąż zauważyć, że masa powietrza więcej ma w sobie z arktyki niż z Afryki, łagodnie rzecz ujmując. Co gorsza, wszystkie prognozy pogody nie napawają optymizmem. Zapowiada się naprawdę mroźny weekend. Nie jest mi do śmiechu, bo tu z Trójmiasta do kochanej siostry Rosji jest bardzo blisko, a wiemy, że czego, jak czego, ale ostrych zim jej nie brakuje. Boję się, że może mnie tu zachaczyć swym oddechem wschodnim.
Czas pomyśleć o jakimś sposobie walki z zimnem, które prędzej, czy później dotrze do nas, a myślę, że może to być prędzej niż później. Można oczywiście ulżyć sobie w chwilach chłodu czymś na rozgrzanie, ale nie wydaje mi się to zdrowy sposób, biorąc pod uwagę to, czego zazwyczaj do rozgrzania używamy oraz ile miesięcy taki chłód trwa w naszym kraju. Tak więc pozostają nam inne sposoby.
Można sobie urządzić krwawą jatkę, taką jaką sobie urządził Quentin Tarantino w swoim czwartym już filmie Kill Bill vol.1. Radzę wybrać się na ten film. To bardzo dobre rozgrzewające kino. Mimo, że mnóstwo w nim krwi, fabuły praktycznie żadnej, to jednak jest coś w nim takiego, że ogląda się go z zapartym tchem, w wielu momentach z otwartymi ustami. Myślę, że nieważna w nim tak do końca jest treść, ale sposób podania, czyli to, co nazywamy sztuką reżyserską. Otóż sposób podania jest najwyższego lotu. Oto elegia ku czci starych filmów z Brucem Lee, jest też jakże świetnie zrobiony fragment mangi. Po prostu finezja. Dodam tylko, że byłem na tym filmie z moją dziewczyną i uwierzcie mi jej też się podobało, ba!, była pod wielkim wrażeniem.
Szkoda tylko, że Quentin podzielił ten obraz na dwie części. Boję się, że zanim ukaże się druga, zima pochłonie już wszystko... Pozdrooofkee z Sopotu
« 1 2 3 4 5 6 7 »