Byłem na premierze "Mewy" wg. Antoniego Czechowa w scenicznyj adaptacji i wykonaniu najświeższego składu Teatru Prim...
Hmmm...
I co z tego? no właśnie... Niewiele. Niestety liczyłem, że coś soę wydarzy w tym spektaklu, ale po dość krótkim czasie zdałem sobie sprawę, że niestety nie ma na co liczyć. Niestet, bo stwierdzam to z niekłamanym żalem, spektakl został położony w wersji reżyserskiej na łopatki i kwiczał do mnie siedziącego sobie w fotelu o łąskę. Zawsze jest kilka wyjść z sytuacji. Postanowiłem nie używać żadnego z wyjść ewakuacyjnych i pozostać do końca. Czasem taka nutka automolestacji potrafi przypomnieć o pięknie otaczającej nas przyrody. Szkoda, szkoda i jeszcze raz szkoda.
Nowe twarze aktorów próbowały coś tam rzucać ze sceny, szkoda, że tak mało było w tym wszystkim Czechowa. Treść całościowo wzięta z dramatu, ale dziwnym trafem słowa Czechowa nie miały sensu. Można to traktować za swojego rodzaju fenomen, ale czy na prawdę trzeba epatować ze sceny tak rażącą nieudolnością.
Oj Robert, Robert...
Moim zdaniem nie udało się i szczegółowo mogę rozrysować wielość pomyłek... Dziewczyny masz ładne w składzie, ale czemu to wszystko jest składem porcelany, a nie grupą aktorską??
Należałoby się zastanowić nad poważnymi adaptacjami na szeroką skalę tekstów, które bierzecie na tapetę, albo robieniem swoich tekstów, bo klasyka w której się osadzacie brzmi nie prawdziwie i tylko drażnić może ludzi z jakąbądź wrażliwością. Może trochę pracy trzeba by poświęcić podniesieniu umiejętności grupy teatralnej i przepracować jakiś czas solidnie z młodzieżą, a potem się Wam to zwróci.
Jak już wcześniej napisałem, zawsze jest kilka wyjść. Może nie należałoby gnać cały czas na ślepo i poyśleć trochę nad tym co się robi. Teatr, niezależne od tego do kogo adresowany, jest procesem rozumienia, budowania i przekazywania pewnej historii. To proces, a tego procesu nie widać było w "Mewie". Nie widać tam żadnej historii, jedyne co wybrzmiewa, to historia zaniedbań scenicznych, które z pięknego dramatu, robią komedię pomyłek...
Pamiętajcie, że widz ma prawo czuć się znieszmaczony, torturowany i upokorzony przez twórców spektaklu. Można być nieczułym na krytykę i uważać, że jest się zajebistym i najlepszym na świecie, ale ta nieczułość, to jak strzelenie sobie w tył głowy z rewolweru obłudy. Razem z wnętrznościami wypływają szanse rozwoju.
Mimo tego życzę powodzenia w realizacji projektów scenicznzych okraszonych przynajmniej odrobiną refleksji...
|