Pani psycholog i droga "ip" ja natomiast jestem w zupełnie odwrotnej sytuacji, mam nadzieję, że nie odbierzecie mnie źle, ale: ja mam męża i ... kogos, kogo kocham, nie to nie jest "kochanek", ja nie jestem w stanie tak go nazwać. Yyyy... ciężko o tym mówić, ale: jestem mężatką prawie trzy lata, razem w związku jesteśmy już osiem lat. Mam 28 lat, mąż też. Mój mąż jest... osobą niepotrzebującą i niedającą czułości, w łóżku "błyskawicą", które to zresztą "zjawisko" jest mi na rękę, bo mimo, że współżyjemy ze sobą osiem lat mnie "ciągle boli", seks nie sprawia mi z nim przyjemności, ale tak jest (jak pamiętam) od zawsze :(. Mogę się do niego przytulać tylko wtedy kiedy on ma na to ochotę, nie ja. Nie mogę mu siadać na kolanach, bo mam "kościsty tyłek" (ważę 50 kg - ciągle tyle samo, ale kiedyś mówił, że jestm gruba ????). Na spacery chodzimy paczką, to znaczy ja jestem z dziewczynami, a on z chłopakami - niby razem, ale jednak osobno. Nigdy i nigdzie nie byliśmy sami, nawet w nas w domu jesteśmy zawsze z kimś trzecim :((. My nie umiemy przebywać tylko ze sobą, zawsze "potrzebujemy" kogoś trzeciego. Nigdy nie byliśy sami, we dwoje na wakacjach. Teraz (udajemy) staramy się o dziecko, ale to raczej nierealne, bo sypiamy ze sobą raz na 2-3 tygodnie i ... najczęściej nie "kończymy" bo pokłócimy się w trakcie np. o pozycję, lub o to , że "mnie ciągle boli" - on nie może tego zrozumieć, a ja nie jestem w stanie wytłumaczyć logicznie (ani jemu ani sobie) "dlaczego boli". To taki typ "macho", dla niego jest "ja!" i tyko "ja!!!".
Mam też wieloletniego przyjaciela, to znaczy, myślałam tak 3-4 lata temu, że to jest mój przyjaciel. Ale własnie 3,5 roku temu okazało się, że czujemy do siebie nie tylko sympatię ale i pożądanie. Nasz pierwszy raz był jeszcze przed moim ślubem i ... trochę mi wstyd, ale nie byłam sobą, byłam "demonem seksu" O Jezu! to było coś czym zaskoczyłam samą siebie, bez pruderii, bez wsytdu, bez zahamowań... Później była poważna rozmowa, to znaczy on mówił, że tak nie można, że to nie fer, że na dłuższą metę nie pasujemy do siebie, że było cudownie, ale nie..., żebym zrozumiała i wybaczyła, a ja... słuchałam i przytakiwałam, choć mialam ochotę krzyczeć, że chcę być z nim, że dopasujemy się do siebie, ale ... nie wykrzyczałam tego, nie powiedziałam nic... Nasz kontakt "urwał" się na kilkanaście miesięcy. Ja w tym czasie, dokładnie po czterech miesiącach zaczęłam organizować swój "wymarzony" ślub. Zorganizowałam (sama! bo przyszły mąż nie miał czasu ani ochooty się tym zajmować) i po ośmiu miesiacach od "tamtego razu" było wesele. On, zresztą, był na niego zaproszony (bo to jest nasz wspólny znajomy). Pamietam życzenia od wszystkich , ale od Niego - nie. On chyba tylko mnie przytulił, bez słowa. Minęło następnych kilkanaście miesięcy i ... spotkaliśmy się, miało to być czysty koleżeńskie spotkannie, nie widywaliśmy się przez prawie rok, ale... (to strasznie "Harlekinowe") otarliśmy się niechcąco o siebie i gdy spotkały się nasze spojrzenia... to było czyste szaleństwo... zaczęliśmy się całować ja opętani, wręcz zjadaliśmy się... jeszcze nigdy w życiu nie czułam takiego pożądania, jeszcze nigdy w życiu moje ciało nie eksplodowało pod dotykiem... kochaliśmy się całą noc, nigdy nie miałam tylu orgazmów... bez uczucia spełnienia. Pragnęłam Go bardziej "po" niż "przed" i On też. Zaczęliśmy się spotykać, najpierw raz w tygodniu - na te kilkanaście godzin z Nim czekałam cały tydzień (mój mąż często wyjeżdża). Później spotykaliśmy się coraz częściej, dzisiaj widujemy się prawie codziennie, zawsze znajdzie się jakiś pretekst :)).
...bardzo długo nie rozmaiwliśmy o naszej sytuacji, omijaliśmy ją wielkim łukiem, bardzo długo nie wypowiadaliśmy magicznego "kocham Cię" ale ostatnio przełamaliśmy tabu. Zawsze dużo i długo rozmawiamy, o wszystkim, o dzieciństwie, o rodzicach, o szkole, o pracy i tym o czym nie pisze się nawet w pamięnikach - o wszystkim. Wg mnie to aż niemożliwe, że można z kimś tyle rozmawiać i cały czas mieć uczucie, że jeszcze coś, że mam mu tyle do opowiedzenia, a czas jest nieubłagany i trzeba wracać do siebie :(((
...To trwa już prawie dwa lata, a ja ... nie mam bladego pojęcia co robić dalej???? Gdy mie chę skrzywdzić mojej "góry lodowej" (męża) to krzywdzę siebie i odwrotnie. CO ROBIĆ??????????
|