Zobaczyć Irlandię to było moje marzenie od zawsze. Bo zawsze odkrywanie nowych mniej lub bardziej odległych nowych swiatów była moją pasją. Zresztą przeszło to i na Kicię. Skorzystałam z pierwszego słowa o zaproszeniu nas do Irlandii i szybciutko zarezerwowałam miejsce w samolocie. Czekanie się trochę dłuzyło, ale warto było poczekać. Tym bardzie, że Zielona Wyspa przywitała nas nietypową słoneczną pogodą i już nawet zaczęłam wspominać, że opowieści o ciągłych deszczach są chyba przesadzone. Wróciło do normy, ale dopiero po kilku dniach. Urzekły mnie przede wszystkim niesamowite krajobrazy. Nawe kilometry murków tworzące ten tak odmienny krajobraz są godne podziwu. Zieleń jest rzeczywiście wszechobecna nawet mimo, że pachniało już jesienią. Poza tym góry u stóp morza, dzikie Burren Hills i kamieniste wyspy Aran. Nawet Dublin na pozór zwykły ma przeurocze miejsca jak chocby Temple Bar. Poza tym uwieczniona w spizu Molly Malone znana z bliskich memu sercu szant, rzeka Lifey czy dom Joyce, to wszystko potusza ciepłe struny w sercu. Nie udało nam się niestety wypić guinessa w mieszczącym się na terenie browaru pubie, za to w fabrycznym sklepie pooglądaliśmy wszystko co można tylko wymyśleć oznaczone marką tego irlandzkiego trunku.
I jeszcze jedno, co urzekato otwartość i serdeczność Irlandczyków. Zresztą to samo, być może z powotu leżących u podstaw tradycji celtyckich korzeni, zachwyciło mnie kiedyś w Szkocji. Bo to pełne luzu podejście do życia to chyba nie tylko kwestia zamorzności społeczeństwa.
Nie trafiłam na "live music" w pubie, nie widziałam klifów Mohere bo była mgła, nie widziałam Conemary i kilku innych rzeczy więc koniecznie musze tam wrócić. A Dziubdziuś? Myślę, że mu się podobało ale jak będzie miał natchnienie to sam napisze.
|